Jak pisze „The New York Times", okazuje się, że wyższa inflacja jest zagrożona przez szereg czynników, które w pierwszych miesiącach roku działały... proinflacyjnie. Wśród nich należy wymienić przede wszystkim ceny surowców oraz uwarunkowania geopolityczne.

Zeszły rok przyniósł zarówno wzrost cen ropy naftowej, jak i zmianę nastrojów na rynkach po wyborze Donalda Trumpa, zapowiadającego szereg wydatków rządowych. Po tych wydarzeniach inflacja w lutym w eurostrefie wyniosła 2 proc. pierwszy raz od 2013 r., a w USA przekroczyła 2 proc. pierwszy raz od pięciu lat.

Mimo to wskaźnik inflacji pomijający ceny energii i żywności pozostaje poniżej 2 proc. już od kilku lat. Implikuje to, że właśnie energia i żywność odpowiadały za znaczący wzrost cen. Koszty energii wzrosły w wyniku podwyżek cen ropy, które w ostatnich miesiącach wskazują nawet ponownie tendencję spadkową. Trend wynika ze stale utrzymującej się nadpodaży surowca i umiarkowanych cięć w jej wydobyciu przez kraje OPEC.

Antyinflacyjnie działają również realia polityki Donalda Trumpa. Ponieważ jego wypowiedzi odnoszące się do poluzowania polityki fiskalnej zostały uprzednio zdyskontowane przez rynek, zdołały napędzić one inflację ex ante. Ostatnie problemy prezydenta z wdrażaniem obietnic zdają się jednak hamować wzrost inflacji.

Choć oczekiwania inflacyjne pozostają wysokie, to od lutego bieżącego roku spadają. Zarówno oczekiwana inflacja w perspektywie dziesięciu, jak i pięciu lat spadła w marcu poniżej 5 proc. Wydaje się zatem, że niska inflacja utrzyma się jeszcze dłużej, niż się komukolwiek wydawało.