Do 2007 r. całą pierwszą dziesiątkę wypełniły banki ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej. Rok później kryzys wywołany ryzykownymi kredytami hipotecznymi pogrążył USA, a w strefie euro wybuchł kryzys zadłużeniowy. Cztery banki z pierwszej dziesiątki musiały ratować rządy poszczególnych państw. Bez tej pomocy prawdopodobnie dzisiaj by ich już nie było.

A gospodarki Stanów Zjednoczonych i strefy euro, podobnie jak wcześniej japońska, przez ponad połowę minionej dekady borykały się z niskim tempem wzrostu.

I oto mamy 2018 r., a w czołowej światowej dziesiątce banków cztery pierwsze miejsca z największymi aktywami zajmują chińskie firmy. A zamyka tę dziesiątkę jeszcze jeden chiński bank. To wprawdzie jeszcze nie musi wskazywać, gdzie wybuchnie następny kryzys finansowy, ale takie obawy nie są zupełnie bezpodstawne.

Chiński rząd zapewnia, że tamten kraj jest inny i nie grozi mu zapaść podobna do japońskiej czy amerykańskiej. Nie da się jednak ukryć, że boom kredytowy, na którym powstała potęga chińskich banków, spowodował przegrzanie rynku nieruchomości i przeinwestowanie państwowych przedsiębiorstw. A każda próba ograniczenia kredytów powodowała spowolnienie tempa wzrostu i szybko z tego rezygnowano.