Zawieszenie broni na linii USA-Chiny nie jest przełomem, który całkowicie kończy wojnę handlową. Taryfy, które zostały wcześniej nałożone, wciąż obowiązują. Jednak dla firm borykających się z rosnącymi kosztami i głęboką niepewnością wywołaną przez cła jest to pożądany obrót sprawy.
Dużą ulgę odczuły firmy z Doliny Krzemowej. Kolejna transza taryf bezpośrednio zwiększyłaby koszty towarów konsumpcyjnych, m.in. iPhone'ów. Odbiłoby się to mocno na gigantach z branży technologicznej, takich jak Apple, Qualcomm, Texas Instruments, Intel i Nvidia, które generują sporą część swoich przychodów w Chinach.
Powody do radości mają również globalne sieci takie jak Tiffany, McDonald's, Nike i Starbucks, dla których chiński rynek jest jednym z czołowych, ponieważ konsumenci w Azji chętnie sięgają po znane amerykańskie marki.
Najszybsze korzyści pojawią się dla rolników w USA. Chiny zgodziły się bowiem na zwiększenie importu różnych amerykańskich produktów, zwłaszcza rolnictwie. „Farmerzy będą bardzo WIELKIM i SZYBKIM beneficjentem naszej umowy z Chinami" – napisał zresztą na Twitterze Donald Trump. Zła wiadomość jest taka, że 25-proc. cła na import soi do Chin wciąż pozostały w mocy.
Ekonomiści z Goldman Sachs pozostają sceptyczni co do ostatecznego rozstrzygnięcia wojny handlowej. Amerykański bank twierdzi, że szanse na zawarcie kompleksowej umowy w ciągu najbliższych trzech miesięcy wzrosły do około 20 proc., jednak bardziej prawdopodobne jest, że rozjem zostanie przedłużony lub nastąpi eskalacja napięć. Innymi słowy, chociaż zawieszenie broni jest znaczącym krokiem, daleko mu do gwarancji, że wojna handlowa się skończy. Do tego czasu niepewność handlowa wciąż będzie istnieć.