W okresie styczeń–maj dochody budżetu państwa wyniosły 223 mld zł i były niższe o 38 mld zł niż rok wcześniej – podało w poniedziałek Ministerstwo Finansów. Wydatki wynosiły 331,3 mld zł i były o 17,2 mld zł wyższe niż rok wcześniej, zaś deficyt sięgnął aż 108,3 mld zł.
Z czego wynika spadek dochodów w budżecie
W reakcji na te dane opozycja sejmowa grzmi o „dziurze Domańskiego”, „równi pochyłej”, „katastrofie finansów publicznych”, itp. Również ekonomiści przyznają, że jak na tę porę roku wykonanie budżetu wygląda po prostu źle. Owe 108 mld zł deficytu to dwa razy więcej niż w okresie styczeń–maj 2024 r. (wówczas było to 53 mld zł) i pięć razy więcej niż po pięciu miesiącach 2023 r. (wówczas było to 20,8 mld zł na minusie). A w 2022 r. w tym okresie zanotowano nadwyżkę rzędu 12,5 mld zł.
Bardzo niepokojąco wygląda też strona dochodowa budżetu – wpływy są o 14,6 proc. niższe niż po maju 2024 r., choć mamy do czynienia z ożywieniem gospodarczym (a wpływy z PIT są księgowane na ujemnym poziomie). Minister finansów Andrzej Domański od razu zastrzega, że te spadki to efekt reformy finansowania samorządów (które dostają więcej pieniędzy z PIT i CIT, a dużo mniej zostaje z tego tytułu w budżecie centralnym). I gdyby nie to, to łączne dochody byłyby o ok. 9,9 proc. wyższe niż rok temu. A jednak nie tłumaczy to słabego wzrostu wpływów za akcyzy – ledwie o 1,6 proc. rok do roku, i to mimo podwyżki stawek tego podatku na wyroby tytoniowe i alkohol.
Będzie potrzebna nowelizacja?
– Przez reformę finansów JST analiza kondycji budżetu jest znacząco utrudniona – komentuje Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao. – Ale sytuacja wydaje się nieco lepsza, niż można by sądzić na pierwszy rzut oka – dodaje.