Kiedy Polska naprawdę dogoni kraje Zachodniej Europy?

Nawet jeśli kraje z południa strefy euro będą wciąż pogrążone w marazmie, co jest wątpliwe, nie dogonimy ich pod względem poziomu rozwoju tak szybko, jak zapewnia prezes NBP.

Publikacja: 18.03.2023 07:52

Do końca tej dekady pod względem poziomu dochodu per capita Polska dogoni Wielką Brytanię – mówił na

Do końca tej dekady pod względem poziomu dochodu per capita Polska dogoni Wielką Brytanię – mówił na marcowej konferencji prasowej prezes NBP Adam Glapiński.

Foto: Fot. twitter Biuro Prasowe NBP/mpr

Czy Czesi są bogatsi niż Japończycy? W świetle statystyk to prawda. Od 2021 r. produkt krajowy brutto per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej u naszych sąsiadów z południa jest wyższy niż w Kraju Kwitnącej Wiśni. A według aktualnych prognoz MFW ta minimalna obecnie różnica do 2027 r. powiększy się do 7 proc. Zarazem intuicja podpowiada nam, że coś tu jest nie tak. Jedna ze światowych potęg gospodarczych, nieomal synonim postępu technologicznego, znana wszystkim z globalnych marek samochodów, maszyn i urządzeń elektronicznych, a także z długowieczności mieszkańców, nie może być biedniejsza niż kraj, przez który Polacy często przejeżdżają, nie mając bynajmniej wrażenia, że przenoszą się w przyszłość. A intuicja, jak się wydaje, ma tu pewną przewagę nad statystykami. Bogactwo, czy też dobrobyt, to fenomen wielowymiarowy, który łatwiej poczuć niż zobaczyć.

Gramy coraz lepiej...

Przypadek Czech to dobry punkt odniesienia dla zapewnień prezesa NBP Adama Glapińskiego, że Polska wkrótce będzie bogatsza niż niektóre z państw zachodniej Europy, które zwykle uważamy za kraje zamożne. Tę propagandę sukcesu szef banku centralnego uprawia od kilku miesięcy. Najbardziej kompletny harmonogram doganiania przez Polskę bogatych krajów przedstawił bodajże w styczniu, gdy powiedział, że za trzy lata dogonimy Hiszpanię, za pięć lat Włochy, a za osiem lat Francję. W marcu do tej listy państw, którym depczemy już po piętach, dołączył Wielką Brytanię. Trudno nie łączyć tego z niewiele wcześniejszą wypowiedzią Keira Starmera, lidera brytyjskiej Partii Pracy, który przestrzegał, że Wielka Brytania jest w zapaści i jeśli ten stan rzeczy się utrzyma, to do 2030 r. mieszkańcy tego kraju będą, średnio rzecz biorąc, ubożsi niż Polacy, a do 2040 r. dadzą się wyprzedzić także Bułgarom i Rumunom.

Glapińskiemu trudno odmówić racji, gdy mówi, że nie doceniamy tego, jakim sukcesem był dynamiczny i konsekwentny wzrost polskiej gospodarki w ostatnich dekadach. Rzadko uświadamiamy sobie, że stosując najpopularniejszą miarę poziomu życia, czyli właśnie produkt krajowy brutto w przeliczeniu na mieszkańca i z zachowaniem parytetu siły nabywczej, Polska nie ustępuje już istotnie krajom, które jeszcze dekadę temu uważaliśmy za inny świat. Nie ulega też wątpliwości, że gonimy państwa zachodniej Europy nieco szybciej niż większość krajów z naszego regionu. Gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej w 2004 r., miała PKB per capita PPP (czyli właśnie przeliczony tak, aby uwzględnić różnice w poziomie cen między krajami) na poziomie zaledwie 51 proc. unijnej średniej (biorąc pod uwagę dzisiejszy skład UE). Tylko cztery spośród 27 państw, które tworzą dzisiaj Unię Europejską, były wówczas mniej zamożne: Bułgaria, Litwa, Łotwa i Rumunia. Do 2010 r. wyprzedziliśmy jeszcze Chorwację, a dochód na mieszkańca był już w Polsce na poziomie 63 proc. średniej unijnej. W 2021 r. ten wskaźnik doszedł do 77 proc., a Polska przesunęła się na 19. miejsce w UE, wyprzedzając dodatkowo Grecję, Słowację, Węgry i Portugalię, ale też dając się wyprzedzić Litwie.

Czytaj więcej

Prof. Alojzy Z. Nowak: Dotychczasowa wizja świata bez granic nie jest już tak akceptowana

...ale wciąż w drugiej lidze

Z drugiej strony można mieć wątpliwości co do tego, czy resztę luki rozwojowej wobec państw zachodniej Europy rzeczywiście zasypiemy tak szybko, jak twierdzi Glapiński. A także co do tego, czy znajdziemy się wtedy w gronie państw zamożnych.

Zacznijmy od arytmetyki. Spośród państw UE, które wciąż mają wyższy poziom dochodów niż Polska, najmniejszy dystans dzieli nas od Hiszpanii, gdzie PKB per capita PPP wynosi 83 proc. unijnej średniej. Włochy, ze wskaźnikiem zamożności na poziomie 95 proc. unijnej średniej, to już inna liga. Jeszcze więcej brakuje nam do Francji, która ma PKB per capita PPP o 4 proc. powyżej unijnej średniej. Wielka Brytania, której brexit najwyraźniej nie wyszedł na dobre, jest nieco uboższa niż Francja, podczas gdy w 2010 r. była o 10 proc. zamożniejsza niż średnio 27 państw, które tworzą dziś UE.

Jak szybko zdołamy ten dystans pokonać? Według opublikowanych niedawno wyliczeń ekonomistów z Credit Agricole BP, Polska ma szansę dogonić Włochy w ciągu dekady, a nie w ciągu pięciu lat. I to przy założeniu, że w latach 2025–2035 realna dynamika PKB nad Wisłą będzie kształtowała się w przedziale 2,5–3 proc., a we Włoszech w przedziale 0,6–1,1 proc. Takie tempo rozwoju byłoby zgodne z szacunkami potencjału wzrostowego obu gospodarek, ale ten potencjał może się zmieniać.

Przykładowo, konstatacja Starmera, że Wielka Brytania jest w zapaści, ma się stać punktem wyjścia do reform, które uczynią z niej najszybciej rozwijający się kraj G7. Hiszpanii, którą teoretycznie powinniśmy dogonić znacznie szybciej niż Włochy, już w ostatnich latach udało się poprawić perspektywy wzrostu. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego realny PKB Hiszpanii (ogółem, nie per capita) w latach 2021–2027 powiększy się o ponad 22 proc., podczas gdy realny PKB Polski o około 26 proc. – Takie kraje, jak Włochy, Hiszpania, Grecja i Portugalia, ciężko znosiły globalizację, konkurencję z Chinami i Europą Środkową. A zarazem były szczególnie narażone – z racji struktury swoich gospodarek – na kryzysy, które dotykały w tym czasie gospodarkę światową. Ale płace już się tam obniżyły w stosunku do produktywności, przeprowadzono wiele reform, widać szanse na kolejne. Najbliższe dekady mogą być dla tych państw bardziej udane – mówił mi niedawno w wywiadzie dr Maciej Bukowski, prezes think tanku WiseEuropa. Włochom, ale też Hiszpanii, bardzo pomoże Europejski Fundusz Odbudowy, utworzony w następstwie pandemii.

Co więcej, z perspektywy Polski szybszy rozwój państw z południa Europy byłby zjawiskiem korzystnym, nawet jeśli opóźniałby nasz pościg. – W naszym interesie jest, żeby te kraje rozwijały się jak najszybciej, nawet jeśli będzie to oznaczało, że dogonimy je później. W naszym interesie jest bowiem silna gospodarczo i konkurencyjna Europa. Żyjemy w epoce starcia potęg gospodarczych, USA i Chin, a Europa musi w tych okolicznościach starać się utrzymać gospodarczą podmiotowość. Dlatego na szybszym rozwoju państw z południa Europy skorzystamy także my – mówi „Parkietowi” dr hab. Marcin Piątkowski, profesor Akademii Leona Koźmińskiego.

Zarazem w tym korzystnym dla nas scenariuszu Polska wciąż będzie miała PKB per capita poniżej unijnej średniej. Tym bardziej że wciąż szybko bogacą się niektóre kraje, które nie są zwykle obiektem naszych aspiracji, jak wspomniane Czechy czy kraje bałtyckie. – Można powiedzieć, że UE to jest peleton, który do tej pory był mocno rozciągnięty. Z czasem będzie się bardziej zbijał, ale my wciąż będziemy w jego ogonie, nie w czołówce – wskazywał we wspomnianym wywiadzie dr Bukowski.

Czytaj więcej

Panel ekonomistów. Euro to paszport na Zachód

Majątek buduje się długo

Osobnym pytaniem jest to, czy dalszy wzrost PKB per capita PPP w Polsce, nawet gdybyśmy doszlusowali wkrótce do poziomu unijnej średniej, oznaczałby automatycznie, że staliśmy się równie zamożni? Odpowiedź jest, niestety, negatywna. Gdy pod względem PKB per capita PPP dogonimy Hiszpanię, to przeciętny dochód w Polsce na krajowym rynku będzie miał taką samą siłę nabywczą, jak przeciętny dochód Hiszpana na tamtejszym krajowym rynku. Ale siła nabywcza naszego dochodu na wakacjach w Costa Blanca wciąż będzie dużo niższa z powodu słabości złotego i wyższego tam niż u nas poziomu niektórych cen, szczególnie usług. Patrząc w ten sposób, sporo brakuje nam wciąż nawet do poziomu dochodów Portugalczyków. – W Polsce wyjątkowo duża różnica dzieli PKB per capita liczony w parytecie siły nabywczej oraz PKB per capita liczony nominalnie, czyli z uwzględnieniem bieżących kursów walutowych. O ile w pierwszym przypadku jesteśmy na poziomie 77 proc. średniej unijnej, o tyle w drugim mamy tylko 47 proc. – mówił Bukowski.

Można argumentować, że słabość złotego jest elementem modelu rozwoju gospodarczego Polski, i to właśnie jej zawdzięczamy tak szybki rozwój. – Na obecnym poziomie rozwoju lepiej jest, aby kurs złotego wspierał konkurencyjność polskich eksporterów, niż żeby zapewniał tańszy wyjazd na narty we Włoszech. My wciąż nadrabiamy 500-letnie zapóźnienie rozwojowe, więc ta konkurencyjność jest ważniejsza niż siła nabywcza naszych dochodów za granicą – tłumaczy Piątkowski. Przyznaje jednak, że konkurencyjność polskich eksporterów nie wynika tylko – ani nawet głównie – ze słabości złotego. Co więcej, pod pewnymi względami jest ona szkodliwa. Relatywnie niski nominalny dochód per capita nie tylko sprawia, że niektóre towary i usługi z importu (w tym zagraniczne wakacje) są drogie dla konsumentów, ale też komplikuje życie przedsiębiorstw.

– Wszystkie importowane dobra inwestycyjne są dla naszych firm relatywnie droższe niż dla ich odpowiedników zachodnich. Do tego słaby złoty powoduje, że – z perspektywy zagranicznych podmiotów – nasze firmy są tanie. Ich wycena jest co najmniej o 20 proc. niższa, niż mogłaby być, gdyby realny kurs naszej waluty był zbliżony np. do wyceny koreańskiego wona czy czeskiej korony. Przez to nasze przedsiębiorstwa są łatwiejszym celem przejęć zagranicznych, a im samym przejmować za granicą jest trudniej – przekonywał Bukowski.

Kolejnym czynnikiem, który sprawia, że PKB per capita PPP nie można traktować jako synonimu poziomu życia, jest poziom bogactwa, czyli zakumulowanych dochodów z poprzednich dekad. Pod tym względem wszystkie kraje Europy Zachodniej, z Grecją włącznie, Polskę zdecydowanie wyprzedzają. Według firmy ubezpieczeniowej Allianz, biorąc pod uwagę tylko aktywa finansowe netto, statystyczny Grek jest o niemal 60 proc. bogatszy od przeciętnego Polaka, a Portugalczyk o ponad 150 proc. bogatszy. Dystans, który dzieli nas od Hiszpanii, Włoch, Francji czy Wielkiej Brytanii, jest astronomiczny. Przyznaje to zresztą sam Glapiński. W grudniu mówił, że „Polacy zostali zrujnowani przez sąsiadów ze Wschodu i Zachodu. Nie mamy obrazów, sztućców, nieruchomości”, tymczasem z Francji „Rosjanie nie wywozili umywalek i sedesów”.

Pocieszać można się tym, że poziom życia – czyli rzeczywista zamożność – wykracza daleko poza dochody i aktywa. Obliczany przez OECD wskaźnik „Better life”, który ma stanowić szeroką miarę dobrobytu (bazuje na 20 wskaźnikach z 11 kategorii), sugeruje zaś, że w Polsce – tak jak i w Czechach – już teraz żyje się lepiej niż np. w Japonii i Korei Południowej. Nawet w tym zestawieniu do Włoch, Hiszpanii i Francji wciąż nam jednak daleko.

Gospodarka krajowa
Ekonomiści obniżają prognozy PKB
Gospodarka krajowa
Sprzedaż detaliczna niższa od prognoz. GUS podał nowe dane
Gospodarka krajowa
Słaba koniunktura w przemyśle i budownictwie nie zatrzymała płac
Gospodarka krajowa
Długa lista korzyści z członkostwa w UE. Pieniądze to nie wszystko
Gospodarka krajowa
Firmy najbardziej boją się kosztów
Gospodarka krajowa
Polska w piątce krajów UE o najwyższym deficycie. Będzie reakcja Brukseli