Jak podał w środę GUS, wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji w Polsce, wzrósł w lutym o 18,4 proc. Ankietowani przez „Parkiet” ekonomiści spodziewali się przeciętnie wyniku na poziomie 18,7 proc. Niepewność była jednak bardzo duża ze względu na to, że publikując lutowe dane GUS tradycyjnie aktualizuje skład CPI, aby odzwierciedlał strukturę wydatków statystycznego gospodarstwa domowego (w poprzednim roku). Prognozując inflację w lutym, ekonomiści tego nowego składu siłą rzeczy nie znają. W tym roku aktualizacja składu CPI pod pewnymi względami okazała się zaś zagadkowa.
Korzystając jeszcze z ubiegłorocznych wag towarów i usług w CPI statystycy wstępnie oszacowali, że w styczniu inflacja wyniosła 17,2 proc. rok do roku po 16,6 proc. w grudniu. Po aktualizacji koszyka CPI okazało się, że inflacja w styczniu wynosiła zaledwie 16,6 proc. Wygląda jednak na to, że nie był to wcale efekt zmiany składu tego koszyka, tylko innej niż wstępnie oceniał GUS dynamiki cen niektórych towarów.
Aktualizacja składu CPI zwykle powoduje rewizje styczniowej inflacji w dół, ale o 0,1-0,2 pkt proc., maksymalnie zaś o 0,3 pkt proc. W 2022 r. akurat zmiana koszyka podbiła styczniową inflację o 0,2 pkt proc. Był to pierwszy taki przypadek od co najmniej 2004 r. Ekonomiści w większości zakładali, że tak samo będzie w 2023 r. Jak tłumaczyli, za sprawą szybkiego wzrostu cen żywności i nośników energii w 2022 r., udział wydatków gospodarstw domowych na te kategorie towarów wzrósł. A ponieważ wciąż te ceny rosną szybciej niż CPI, taka zmiana w strukturze tego wskaźnika powinna podbijać inflację. Ekonomiści z Pekao szacowali, że rewizja systemu wag w CPI doda do styczniowej inflacji nawet 0,4 pkt proc.
W rzeczywistości po aktualizacji CPI styczniowa inflacja okazała się o 0,6 pkt proc. niższa od wstępnego szacunku. Ale najprawdopodobniej wynikało to głównie z tego, że GUS inaczej ocenił tempo wzrostu cen nośników energii. Według aktualnych danych w styczniu podrożały one o 29,7 proc. rok do roku, najmniej od kwietnia ub.r., a nie o 34 proc., jak GUS szacował miesiąc temu. W lutym wzrost cen w tej kategorii przyspieszył do 31,1 proc. Tymczasem zmiany w składzie CPI okazały się mniej więcej zgodne z intuicją: wzrosły wagi żywności i nośników energii, czyli towarów, które w 2022 r. szybko drożały.
Co z tego wynika? Paradoksalnie, wygląda na to, że presja na wzrost cen w polskiej gospodarce jest silniejsza niż się wcześniej wydawało, choć szczyt inflacji okazał się niższy. W lutym CPI wzrósł o 1,2 proc. w stosunku do stycznia, gdy z kolei wzrósł o 2,5 proc. wobec grudnia. To oznacza, że w ciągu zaledwie dwóch miesięcy poziom cen w Polsce podskoczył o 3,7 proc. W ocenie Piotra Bielskiego, najpóźniej w maju tak liczona inflacja przebije 6 proc. To oznacza, że gdyby w kolejnych miesiącach ceny w ogóle się nie zmieniały, inflacja w grudniu wynosiłaby właśnie 6 proc. rok do roku, czyli tyle, ile wskazywał niedawno prezes NBP Adam Glapiński. W świetle środowych danych, jest to całkowicie nieprawdopodobne. Zdaniem Bielskiego, ceny konsumpcyjne w Polsce nie tracą rozpędu.