Ernest Pytlarczyk, Pekao: Nic nie wskazuje na twarde lądowanie

Jest sporo sygnałów spowolnienia gospodarczego, ale na razie wydaje się, że będzie ono łagodne. Trudno oczekiwać armagedonu na rynku pracy – ocenia Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao.

Publikacja: 25.05.2022 17:38

Gościem Grzegorza Siemionczyka w środowym wydaniu „Prosto z parkietu” był Ernest Pytlarczyk, główny

Gościem Grzegorza Siemionczyka w środowym wydaniu „Prosto z parkietu” był Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao.

Foto: parkiet.com

Wtorkowe dane GUS pokazały, że w I kwartale przedsiębiorstwa niefinansowe wciąż były w stanie zwiększać zyski i marże. Rentowność obrotu była na historycznie wysokim poziomie, a zysk netto w relacji do PKB rekordowo wysoki. Czy środowisko wysokiej inflacji jest dla przedsiębiorstw korzystne?

To środowisko było dla firm korzystne. Przedsiębiorstwa miały możliwość kształtowania cen, łatwo im było przerzucać na klientów rosnące koszty produkcji. Chodzi przede wszystkim o koszty materiałów i energii, które rosły tak mocno, że spychały na drugi plan wzrost kosztów pracy. Przedsiębiorstwa miały rekordową płynność i rekordowe marże, tak rozpoczął się też dla nich 2022 r. Potwierdza to wzrost PKB w I kwartale o 8,5 proc. rok do roku. To była dla firm bonanza.

Część ekonomistów, powiedzmy tych spoza głównego nurtu, uważa, że tak dobre wyniki przedsiębiorstw stanowią dowód na to, że w Polsce nie mamy spirali płacowo-cenowej, tylko marżowo-cenową. Inaczej mówiąc, to podnoszone marże firm utrwalają inflację, a nie żądania płacowe pracowników. To poprawny opis?

Nie do końca. Procesy inflacyjne mają odzwierciedlenie w żądaniach płacowych. W powszechnym użyciu jest określenie „podwyżki inflacyjne". Oczywiście, te podwyżki były możliwe, bo przedsiębiorstwa mogły sobie na nie pozwolić. To mieści się w definicji spirali płacowo-cenowej: w środowisku wyższej inflacji pojawiają się większe żądania płacowe, ale ich spełnianie jest możliwe, bo konsumenci akceptują wzrost cen towarów i usług, więc firmy mogą te ceny podnosić. Utrwalanie się inflacji nie jest tylko skutkiem tego, że przedsiębiorstwa utrzymują wysokie marże.

Czy należy oczekiwać, że ta zdolność firm do kształtowania cen i podwyższania marż będzie się zmniejszała?

Tak, ale na razie sygnały zakończenia tego procesu są bardzo subtelne. Gospodarka ciągle jest rozpędzona. Wystarczy spojrzeć na ostatnie dane z rynku pracy, wskazujące na spadek bezrobocia i przyspieszenie wzrostu płac. Moment spowolnienia gospodarczego odsuwa się w czasie, ale mamy sporo zapowiedzi tego zjawiska. Nastroje w gospodarstwach domowych sugerują, że konsumpcja może słabnąć, chociaż na razie podtrzymuje ją napływ uchodźców. Sporo negatywnych informacji płynie z budownictwa. Przede wszystkim jednak, mamy słabość otoczenia zewnętrznego. To będzie moim zdaniem główny powód spowolnienia gospodarczego w Polsce. Po pierwsze, w zachodniej Europie widać ryzyko recesji, związane z inflacją, która obniża realne płace i bezpośrednio tłumi konsumpcję. Po drugie, mamy podwyżki stóp procentowych w USA, co negatywnie wpływa na ceny instrumentów finansowych i może powodować efekt majątkowy. Po trzecie, sytuacja w Chinach powoduje napięcia w łańcuchach dostaw i wpływa negatywnie na poziom zamówień w przemyśle niemieckim. Jedynym w zasadzie krajowym źródłem spowolnienia będą podwyżki stóp procentowych, które mogą odjąć 2–3 pkt proc. od rocznego tempa wzrostu PKB. Ten efekt dopiero się ujawni, ale już widzimy, że akcja kredytowa – także dla przedsiębiorstw – hamuje.

Czyli kwietniowy spadek aktywności w przemyśle, handlu i budownictwie w stosunku do marca to nie był jeszcze początek gwałtownego hamowania gospodarki?

Moim zdaniem nie. To spowolnienie będzie rozciągnięte w czasie, bo mamy wiele sił, które działają w przeciwnym kierunku. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, wydawało się nam, że to będzie negatywny czynnik dla gospodarki. Ale teraz widać, że z wojną wiąże się też wzrost produkcji na potrzeby obronności i wzrost konsumpcji związany z napływem uchodźców. Wydaje się, że to w dużym stopniu skompensowało negatywny wpływ na polską gospodarkę załamania eksportu na Wschód oraz wzrostu cen surowców i osłabienia złotego.

Wspomniał pan o dobrej koniunkturze na rynku pracy. Czy spowolnienie gospodarcze, które widać na horyzoncie, uderzy w ten rynek? Będzie odczuwalne dla gospodarstw domowych?

Wśród ekonomistów, jak się zdaje, dominuje pogląd, że w Polsce może dojść do technicznej recesji (dwóch z rzędu kwartalnych zniżek PKB – red.), ale to nie będzie nic strasznego, biorąc pod uwagę to, jak rozgrzana jest dzisiaj gospodarka. Mi też nie wydaje się, że taka techniczna recesja mogłaby mocno zmienić rynek pracy. Polskie firmy już nauczyły się, żeby chomikować pracowników. Gdy widzą, że koniunktura się pogarsza, nie zwalniają pracowników, bo wiedzą, że potem trudno będzie znaleźć nowych z takimi samymi kompetencjami. W trakcie Covid-19 ta strategia chomikowania pracowników się opłaciła. Nie spodziewałbym się więc armagedonu na rynku pracy. To będzie raczej miękkie lądowanie.

Czy to oznacza, że RPP będzie musiała dalej podnosić stopy procentowe, bo spowolnienie nie będzie wystarczająco silne, żeby stłumić inflację?

Jeśli dobrze odczytuję wypowiedzi członków RPP, to ona jest obecnie skupiona na inflacji. RPP nie bardzo może sobie pozwolić na eksperymentowanie dopóty, dopóki inflacja przyspiesza. Reputacyjny koszt pomyłki w tym momencie byłby duży.

Gospodarka krajowa
Problemów rolnictwa nie da się zasypać pieniędzmi
Gospodarka krajowa
Mariusz Zielonka, Konfederacja Lewiatan: Polski eksport zaraz złapie zadyszkę
Gospodarka krajowa
Co nam dała Unia, co jeszcze można poprawić
Gospodarka krajowa
MFW: Polaryzacja światowej gospodarki coraz większa, Polska zieloną wyspą
Materiał Promocyjny
Nowy samochód do 100 tys. zł – przegląd ofert dilerów
Gospodarka krajowa
Nie ma chętnych do władz PFR?
Gospodarka krajowa
Zagraniczne firmy już lepiej oceniają Polskę