Dlatego wiele szpitali i przychodni nadal nie ma umów z NFZ na ten rok i w tym tygodniu chce nadal negocjować. A te, które umowy podpisały, zapowiadają zwolnienia pracowników i cięcia kosztów.
– Nasz kontrakt miał spaść z dnia na dzień o połowę. Dowiedzieliśmy się, że po interwencji m.in. prezesa NFZ z części niekorzystnych zapisów oddział Funduszu się wycofał – mówi Elżbieta Ptak, wiceprezes spółki Scanmed. Ale i tak umów na warunkach NFZ podpisać nie chce. Na dalsze negocjacje ma też nadzieje m.in. EMC Instytut Medyczny, który nie podpisał umów dla swoich siedmiu szpitali.
– W przychodni i w szpitalu kontrakty ścięto nam o 10 proc, podobnie jak na całym Śląsku – mówi Krzysztof Macha, dyrektor kliniki Okulus. On umowę z NFZ podpisał, bo nie miał wyboru. – Oznacza ona, że moi pracownicy powinni nie dostać jednej pensji w roku, albo przez ponad miesiąc nie będą mieć nic do roboty – mówi Macha.
W obronie prywatnych firm stanęły organizacje przedsiębiorców, opozycyjni posłowie, a nawet sam prezes NFZ. Pod ich naciskiem w Małopolsce zrezygnowano z obniżki wyceny punktów, w jakich rozliczane są szpitale. Prywatne miały dostawać 40 zł, publiczne 51 zł. Ale kontrakty mimo to mają być niższe o 20–30 proc., bo o tyle mniej usług kupi NFZ.
– To rzecz bez precedensu i świadczy to o upokarzającym traktowaniu sektora prywatnego – mówi Andrzej Mądrala, wiceszef Konfederacji Pracodawców Polskich i właściciel medycznej spółki Mavit. – Na całym świecie, nawet w socjalnej Szwecji, stawia się na prywatne szpitale, a u nas nowe właściwie nie powstają – mówi z kolei Andrzej Sokołowski, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych. Dodaje, że NFZ ogranicza pacjentom prawo wyboru i podważa wiarygodność prywatnych placówek dla sektora bankowego – bo jak udzielać kredytów w tak niepewnej sytuacji.