W zeszłym roku placówki wysłały NFZ rozliczenia za ponad 93 tys. usług dla mieszkańców UE. To o połowę więcej niż w 2008 r. A od 2004 roku, czyli naszego wejścia do Unii, wzrost jest niemal 30-krotny.
Jeszcze większy wzrost w zeszłym roku nastąpił w wydatkach. NFZ rozliczy leczenie za blisko 59 mln zł. To o 87 proc. więcej niż w 2008 r. – Pacjenci z Unii potrzebujący pilnie pomocy medycznej są traktowani tak samo jak nasi ubezpieczeni – tłumaczy Andrzej Troszyński z NFZ. Dodaje, że o planowanych zabiegach właściwie nie ma mowy, bo potrzeba na nie specjalnej zgody.
Gdyby patrzeć na dane pod kątem nagłych przypadków, można sądzić, że z roku na rok liczba turystów zwiększa się o połowę. Ale tak się nie dzieje. Instytut Turystyki szacuje, że w 2009 r. turystów było w Polsce o 8 proc. mniej niż w 2008 r. Największy spadek dotyczył odwiedzających z Niemiec i pozostałych krajów starej piętnastki. Wzrost liczby pacjentów z Unii zawdzięczamy więc świadomym przyjazdom polskich emigrantów ubezpieczonych za granicą, a także Niemców, Austriaków czy Anglików, którzy liczą na fachową wiedzę lekarzy i niższe koszty, gdy ich ubezpieczyciel za dany zabieg nie płaci w całości. Ze statystyk NFZ wynika wręcz, że więcej osób z UE leczy się u nas niż Polaków ze granicą.
Publiczne szpitale, choć przyznają, że po godzinie 14 maja często puste sale operacyjne, przed obcokrajowcami się bronią. Problemem jest system rozliczeń za świadczenia. – W latach 2006–2008 miałem około 100–150 pacjentów z Unii. W ubiegłym roku starałem się nie przyjmować ich na leczenie planowe, bo jest to dla szpitala skrajnie nieopłacalne – mówi prof. Marian Zembala, szef Śląskiego Centrum Chorób Serca.
Leczy tylko osoby w stanie zagrożenia życia. Za pacjentów z zagranicy szpitale dostają tę samą stawkę co za Polaków od NFZ, czyli uśrednioną. Tymczasem jeśli już chorzy decydują się na przyjazd do naszego kraju, to często są w gorszym stanie. – Leczenie pacjenta z zagranicy jest bardziej kosztowne. Musi być na przykład zrehabilitowany w takim stopniu, by bezpiecznie wrócić do domu – mówi Zembala.