Potwierdziły się informacje, do których dotarł „Parkiet". Stawki będą wynosiły od 0,01 proc. do 0,1 proc., w zależności od rodzaju instrumentu.
W ubiegłym roku obroty na warszawskiej giełdzie wyniosły 234,5 mld zł. Gdyby akcje obowiązywała stawka 0,1 proc., podatek mógłby dać 2,3 mld zł w skali roku.
Podatek bezpośrednio zapłaci nie inwestor, ale dokonująca w jego imieniu transakcji instytucja finansowa. Będzie musiała podzielić równo opłatę na sprzedającego i kupującego instrument finansowy. Podatkowi będą podlegać prawie wszystkie operacje, z wyjątkiem wymiany walut (typu spot) oraz transakcji dokonywanych przez osoby prywatne czy małe firmy. Pieniądze pochodzące z tej nowej opłaty mogłyby częściowo zasilić unijny budżet, a częściowo – kasy narodowe. W jakiej proporcji, tego Komisja na razie nie precyzuje. Jeśli chodzi o budżety narodowe, to dochody będą dzielone według kraju pochodzenia inwestora, a nie kraju siedziby instytucji pośredniczącej. Podatek będzie obowiązywał zawsze, gdy choć jedna strona transakcji – kupujący lub sprzedający – ma siedzibę w UE.
Opłata z punktu widzenia inwestora dokonującego pojedynczej transakcji jest niewielka, ale kwoty stają się istotne dla dokonujących wielu transakcji. Zdaniem krytyków propozycji Komisji Europejskiej, istnieje ryzyko, że inwestorzy i banki przeniosą się poza Europę, bo ani Stany Zjednoczone, ani Azja podatku nie chcą.
Komisja Europejska, pod wpływem presji z Berlina i Paryża, uważa, że rynki muszą płacić za kryzys. KE w swojej analizie zauważa, że podatek od transakcji finansowych w różnych formach obowiązuje w dziesięciu państwach UE, w tym w Polsce. Nowa propozycja ujednoliciłaby zasady jego naliczania i przez to w samej UE zasady konkurencji byłyby identyczne.