Mieszane informacje z globalnej gospodarki nie pozwoliły na wyklarowanie się konkretnego kierunku dla warszawskiej giełdy. Ostatecznie WIG20 zakończył dzień na poziomie 2326,32 pkt, zniżkując o 0,2 proc. W odwrotną stronę podążyły portfele mniejszych spółek. Indeksy giełdowych "misiów" mWIG40 i sWIG80 wzrosły odpowiednio o 0,05 proc. i 0,02 proc.
We wtorek rynki pozostawały pod presją zarażającej kolejne kraje choroby kredytowej. Szczególnej otuchy nie przyniosły nawet inwestorom zapewnienia Bena Bernanke o poprawiającej się kondycji amerykańskiej gospodarki.
Zamiast tego na globalnej mapie problemów fiskalnych pojawiły się nowe punkty zapalne. Po pierwsze, do problemów finansowych przyznał się stan Nowy Jork. Dyrektor stanowego departamentu do spraw budżetu Robert Megna poinformował, że gdyby z budżetu uregulowane zostały wszystkie zaległe obecnie rachunki, Nowy Jork stanąłby na krawędzi bankructwa. Po drugie, agencja Fitch pogroziła palcem Wielkiej Brytanii. Analitycy agencji ostrzegli, że konieczna jest szybka konsolidacja finansów publicznych i obniżka deficytu budżetowego, jednak ostatecznie powstrzymali się od obcięcia ratingu dla Wysp poniżej AAA.
Wtorkowe wieści osłabiły giełdy nie tylko dlatego, że inwestorzy bardzo gwałtownie reagują ostatnio na informacje z rynku obligacji. Istotniejszy jest fakt, że kredytowa infekcja dotyka już krajów o ratingu "triple A" (AAA), co może mieć poważne reperkusje dla światowych finansów.
Za spadki na rynkach w minionych tygodniach odpowiadała przede wszystkim rosnąca premia za ryzyko i pogarszające się nastroje inwestorów. Amerykański indeks strachu VIX oscyluje na najwyższych poziomach od połowy 2009 roku. Rekordowe poziomy notują również spready kredytowe oraz różnica LIBOR-OIS, oba uznawane za wskaźniki napięcia na rynku.