Wątpliwości dotyczące przyszłego ruchu najlepiej widać na przykładzie amerykańskiego S&P 500, który utknął przy lutowym dołku.
Jedna i druga strona rynku ma wciąż argumenty wspierające ich nastawienie. Siła i dość powszechna wiara w ogromne znaczenie tego wsparcia wspierają pozycję posiadaczy akcji. Natomiast słabość odbicia od tej bariery, które pozwoliło odrobić do tej pory zaledwie jedną czwartą wcześniejszego ruchu w dół, umacnia przekonanie o niepomyślnych perspektywach giełd.
Sprawa jest tym ciekawsza, że zniżka S&P 500 od kwietniowej górki do ostatniego minimum sięgnęła 13 proc. Tak dużego ruchu w dół nie było ani w trakcie zwyżek rozpoczętych wiosną 2009 r., ani w czasie kilkuletniej hossy, zapoczątkowanej w 2003 r. To pokazuje, że mamy obecnie do czynienia z rodzajem nadzwyczajnego zachowania amerykańskiej giełdy, które nie zdarza się aż tak często.
Do podobnych wniosków prowadzi analiza zmienności notowań. Epizody, kiedy była ona wyższa niż w minionych 4 tygodniach, pojawiały się wcześniej w II połowie 2008 r. i I połowie 2009 r., w II połowie 2002 r., w II połowie 1998 r., w II połowie 1997 r., w I połowie 1980 r., w czasie szoków naftowych w I połowie lat 70. Praktycznie wszystkie te przypadki występowały w niekorzystnym okresie dla posiadaczy akcji. Można z tego wyciągać wniosek, że dalszy wzrost zmienności będzie przemawiał nie tylko za kontynuacją ruchu w dół na giełdowych parkietach, ale również wskazywał na jego kryzysowe podłoże.
Nie ma więc wątpliwości, że rynki akcji znalazły się obecnie w punkcie, w którym decydują się losy tendencji nie tylko w krótkim, ale przede wszystkim w kilkumiesięcznym horyzoncie. Chodzi o to, czy pojawi się, czy też nie, odmieniane w coraz większej liczbie przypadków drugie dno koniunktury gospodarczej.