Nawet jeśli nie wszyscy w to wierzą, to na rynkach bierze chyba górę przekonanie, że zważywszy na udział Grecji w europejskiej gospodarce, nawet jej bankructwo nie spowoduje przecież załamania na całym kontynencie, a praktycznie rzecz biorąc, będzie dla innych krajów mniej zauważalne niż przeznaczanie setek miliardów euro na ratowanie jej finansów.
Na powrót wiary w uniknięcie, a przynajmniej w odwleczenie, bankructwa najenergiczniej zareagowali inwestorzy greckich spółek. Indeks giełdy w Atenach zwyżkował o 3,7 proc., a papiery Eurobanku zdrożały aż o 9 proc.
Indeks Stoxx Europe 600 zyskał 1,3 proc., odbijając się od trzymiesięcznego minimum. Od tegorocznego szczytu z 17 lutego wskaźnik ten stracił 7,5 proc., bo do emocji związanych z greckim kryzysem doszły też obawy o spowolnienie tempa wzrostu amerykańskiej gospodarki.
Wciąż marną koniunkturę na tamtejszym rynku mieszkaniowym potwierdziły dane o spadku sprzedaży używanych domów. Był on jednak zgodny z przewidywanym przez ekonomistów i na inwestorach nie zrobił większego wrażenia. Indeksy nowojorskich giełd rosły w nadziei, że Grecja uniknie bankructwa. Ale również, a może przede wszystkim, w wyniku oczekiwań, że słabe tempo wzrostu gospodarczego przekona członków Federalnego Komitetu Rynku Otwartego do późniejszego, niż zakładano, wycofania się banku centralnego z programu stymulowania amerykańskiej gospodarki.
Zwyżki cen dominowały na rynkach surowcowych, bo i tam wróciły nadzieje, że grecki parlament uchwali wotum zaufania dla rządu, a ten przeforsuje taki program naprawy finansów publicznych, że międzynarodowe instytucje finansowe raz jeszcze udzielą Grecji pomocy i uda się jej uniknąć bankructwa. Przynajmniej w lipcu.