Piątkowa oraz wczorajsza sesja na GPW dobrze wpisują się w ten ogólny schemat. Podobnie jak w lutym 2008 r. (po zakończeniu styczniowej fali panicznej wyprzedaży) mamy do czynienia nadal z wysoką zmiennością notowań i nagłym powrotem panicznych reakcji. Trudno jednocześnie – jak zwykle bywa w takich sytuacjach – wskazać jakiś namacalny, bezpośredni powód nagłego ponownego pogarszania się nastrojów (twarde dane makro, takie jak wczorajszy lepszy od prognoz odczyt sprzedaży detalicznej w strefie euro, często dotyczą jeszcze lipca, który dla rynków jest już zamierzchłą przeszłością). W trendach spadkowych regułą jest to, że fale wyprzedaży biorą się pozornie z niczego, choć tak naprawdę podłoże jest zawsze to samo – dyskontowanie pogarszania się perspektyw gospodarczych.
Jeśli przyjmiemy założenie, że scenariusz z pierwszych miesięcy 2008 roku jest nadal wskazówką co do dalszych losów rynku akcji, to wczorajsze zepchnięcie kursów w dół nie jest niespodzianką. W 2008 r., po styczniowej panice, WIG20 przez kolejne cztery miesiące balansował na poziomie wsparcia wyznaczonym przez punkt kulminacyjny tej paniki (w pewnym momencie nawet je naruszając). Obecnie wsparciem jest sierpniowy dołek (2194 pkt). Najwyraźniej działa on niczym magnes na notowania. Jednocześnie pocieszające w porównaniach z 2008 r. jest przypuszczenie, że wsparcie to przez kilka miesięcy nie zostanie przebite (pytanie jednak, co będzie po tych kilku miesiącach – poprzednio nadeszła kolejna fala spadkowa).
Przetestowanie sierpniowego minimum wydaje się nieuniknione na wykresie gromadzącego głównie małe spółki indeksu sWIG80. Można zakładać, że bez ustabilizowania sytuacji na szerokim rynku, czyli właśnie w licznym gronie małych firm, nie ma co myśleć o trwałej poprawie koniunktury. Wszelkie pozytywne sygnały wysyłane przez WIG20 musiałyby zostać uwiarygodnione przez sWIG80 (choć na razie i tak pozytywne sygnały to pieśń przyszłości).
Bardzo zastanawiający jest dramat na niemieckim rynku akcji. Tamtejszy DAX już zdążył z impetem pogłębić dno sierpniowej paniki. Czyżby niemieccy inwestorzy krzyczeli, że tamtejsza gospodarka ma znacznie osłabnąć? Jeszcze niedawno jej mocna kondycja była wsparciem dla naszych eksporterów. Jeśli osłabnie rdzeń strefy euro, to kto będzie ratował bankrutujące kraje peryferyjne?