Z rana indeksy w Europie Zachodniej poszły w górę, co było dość naturalnym odreagowaniem po poniedziałkowej głębokiej przecenie, która na niektórych rynkach przekroczyła 5 proc.
Szybko jednak inwestorzy z powrotem zaczęli sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji i indeksy ruszyły na południe. Nawet na chwilę inwestorzy nie mogą zapomnieć o kłopotach strefy euro. Przypomniał im o nich strajk generalny we Włoszech, a także wypowiedzi szefa Banku Światowego, którego problemy eurolandu bardzo niepokoją. Istotne były też wypowiedzi niemieckiego ministra finansów dotyczące Grecji.
Na zamknięciu sesji główne europejskie rynki traciły po około 1,5 proc. Ale wcześniej spadki były jeszcze większe. Sytuację poprawiły nowe dane z gospodarki USA – tym razem był to dużo lepszy od oczekiwań odczyt indeksu ISM dla sektora usług.
Giełda nowojorska traciła po dwóch godzinach od otwarcia ponad 2 proc., czyli nawet więcej niż rynki w Europie. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że w poniedziałek była ona nieczynna i dopiero wczoraj gracze mieli szansę dostosować wyceny akcji do poziomu europejskiego. Na koniec sesji S&P 500 miał na minusie 0,7 proc., chociaż wcześniej tracił 2,9 proc.