Koniec tygodnia potwierdził te wątpliwości. Rynek znów runął, przełamując ostatnie wsparcie zastawiające drogę do sierpniowego minimum.
Utworzona podczas ostatnich trzech tygodni formacja wyraźnie przypomina głowę z ramionami. W trendach zniżkowych tworzy się co prawda rzadko, ale jest bardzo skuteczna w zapowiadaniu przyszłych tendencji rynkowych.
Dziś można zastanawiać się nad tym, czy kres wyprzedaży przypadnie w miejscu wyznaczonym przez wysokość głowy z ramionami. To daje poziom nieco niższy niż sierpniowe dołki intraday. W innym wariancie, który sugerują amerykański S&P 500 i zachowanie europejskich giełd, warszawska giełda znajdzie twardsze dno dopiero po zejściu do 61,8-proc. zniesienia hossy z okresu luty 2009–wiosna 2011 r. To oznaczałoby zaś dla WIG poziom o jakieś 6 tys. pkt niższy od obecnego i realizację scenariusza z jesieni 2008 r., w którym istotną rolę odgrywał kryzys zaufania. Jak będzie, najłatwiej odpowiedzieć, obserwując zmienność. Na razie czterotygodniowy wskaźnik ATR dla WIG zatrzymał się przy szczycie, jaki ustanawiał na przykład w trakcie wyprzedaży z II kwartału 2006 r. czy przełomu lat 2007 i 2008. Gdyby w najbliższych dniach wskaźnik zmienności podskoczył jeszcze wyżej, prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z powtórką z jesieni 2008 r. byłoby bardzo duże.
Trzeba przyznać, że rządy i banki centralne paradoksalnie wiele robią, by destabilizować sytuację na rynkach finansowych i pozbawić inwestorów resztek złudzeń co do tego, że mogą ich wybawić z kłopotów.
Brak zdecydowania przy podejmowaniu działań powoduje, że co chwila pojawiają się nadzieje i za moment się rozwiewają. Tak było ostatnio z QE3 w Stanach Zjednoczonych, obniżką stóp procentowych w strefie euro i kolejną rundą rozluźniania monetarnego w Wielkiej Brytanii. Inwestorzy mają już też chyba mętlik w głowach, kiedy słyszą jednocześnie o kolejnym programie pobudzania gospodarki (Obama) i negatywnych konsekwencjach oszczędności budżetowych (Bernanke).