Inwestorzy czekali dziś aż na trzy dość istotne raporty makroekonomiczne zza oceanu. W pierwszej kolejności, jeszcze przed początkiem handlu na Wall Street, opublikowano dane dotyczące wydatków i dochodów Amerykanów, a także zamówień na dobra trwałego użytku. Te pierwsze okazały się co prawda słabsze od prognoz, ale nie aż tak bardzo, żeby popsuć pozytywne zaskoczenie wywołane danymi o dobrach trwałego użytku.
Zamówienia na nie zwiększyły się w ostatnim miesiącu aż o 3,8 proc., czyli niemal dwa razy bardziej, niż oczekiwał rynek (po braku zmiany w październiku), co jest kolejnym sygnałem wskazującym na wyraźną poprawę koniunktury w Stanach. Obecnie już wielu ekonomistów wskazuje, że bieżący kwartał może być najlepszy w tamtejszej gospodarce w całym bieżącym roku, chociaż jeszcze parę miesięcy temu prognozy były zgoła odmienne.
Mniejsze znaczenie dla rynków miały ostatnie dziś dane – dotyczące sprzedaży domów w USA, które okazały się z grubsza zgodne z oczekiwaniami.
Ameryka, tak gospodarka, jak i giełda, wykazuje dużą odporność na europejski kryzys zadłużeniowy – w przypadku giełdy widać to po tym, że w trakcie dzisiejszej sesji indeks S&P 500 znów wyszedł na minimalny plus, jeśli chodzi o notowania liczone od początku roku. Tymczasem giełdy w Europie Zachodniej w takiej perspektywie są po kilkanaście, a niektóre nawet po ponad 20 proc. na minusie.
Dzisiaj paradoksalnie – mimo że dobre dane dotyczyły USA, a nie Europy – to europejskie parkiety radziły sobie nieco lepiej od amerykańskich. W Paryżu ok. 17.00 naszego czasu wskaźnik CAC 40 szedł w górę o 0,6 proc., a londyński FTSE-100 nawet o ponad 1 proc. Słabiej spisywała się jedynie giełda w Niemczech, z 0,1-proc. wzrostem indeksu DAX. Na Wall Street tymczasem S&P 500 i Dow Jones rosły o 0,3-0,4 proc.