Co prawda fala ta jest tuż po ustanowieniu każdej kolejnej górki przerywana przez głębokie korekty spadkowe, ale faktem jest to, że DAX mimo wszystko toruje sobie drogę do marcowego szczytu, czyli poziomu, który ma znaczenie już nie tylko krótkoterminowe, ale może zadecydować o losach koniunktury w dłuższej perspektywie.
Jakże inaczej wygląda tymczasem sytuacja na warszawskim parkiecie. Od końca czerwca nawet na wykresie zdominowanego przez duże spółki (a więc teoretycznie najbardziej wrażliwego na koniunkturę na zachodnich giełdach) indeksu WIG widać strukturę krótkoterminowego trendu spadkowego. W pewnym momencie niedźwiedzie postraszyły nawet formacją głowy z ramionami. Nasz parkiet wykazuje więc wyraźne oznaki słabości względem głównych giełd.
Słabość ta jest jeszcze bardziej widoczna, jeśli wzrok skierujemy na szeroki rynek, czyli liczne grono małych spółek. Tam nawet czerwcowe ożywienie miało dość rachityczny charakter, a od tego czasu mieliśmy powrót do smutnej normy. Gromadzący prawie 200 maluchów indeks WIG-Plus po niedawnym pogłębieniu ubiegłorocznego dołka bessy, na ostatnich sesjach zdobył się zaledwie na nieśmiałe próby powrotu w kierunku przebitego poziomu 700 pkt. Podczas gdy DAX myśli o ubiegłorocznych szczytach hossy, segment małych spółek na GPW nie może solidnie odbić się od dna bessy. To wielki paradoks, którego źródła staną się jasne w pełni dopiero po pewnym czasie. Póki co widać, że małe spółki – a więc największa liczebnie grupa na GPW – są bardzo wrażliwe na hamowanie gospodarki. W tym kontekście ważny będzie dzisiejszy poranny odczyt indeksu PMI dla przemysłu.
Ze spowolnieniem gospodarczym wiąże się kwestia relacji podaż-popyt. Spadki kursów same w sobie napędzają dalszą wyprzedaż, podczas gdy wciąż względnie wysokie stopy procentowe i słabnąca koniunktura na rynku pracy (bliski zera przyrost zatrudnienia i brak rekompensaty dla inflacji ze strony wzrostu płac) skutecznie ograniczają – obok czynników czysto psychologicznych (czyli obawy przed dalszą przeceną) – popyt na akcje. Wydaje się, że podobnie jak to było wiosną 2009 r., relacje podaż-popyt poprawią się w końcu nie tyle za sprawą znacznego przyrostu popytu, lecz raczej wyczerpywania się podaży w miarę pogłębiania dołków notowań.