Posypały się ceny praktycznie wszystkich klas aktywów – obligacji, akcji, surowców (zresztą było to uzasadnione). Również i w naszym przypadku mieliśmy do czynienia z niezłą wyprzedażą – zaczynając od skarbówek, przez akcje, kończąc na złotym.
Szczególnie dynamicznie zachowały się kursy blue chips na warszawskiej GPW. Już dawno nie widzieliśmy tak agresywnej podaży. W czwartek na koniec dnia nasz rynek wyglądał jak pobojowisko. Niektóre duże spółki były wyprzedawane na blisko 10-proc. spadku bez żadnej litości. Tak sprzedają tylko inwestorzy zagraniczni. W piątek sytuacja nie uległa większej poprawie. Dopiero wczoraj rynek złapał jakąś równowagę.
Naturalne jest oczywiście pytanie, czy wypowiedź szefa Fed oznacza koniec dobrej passy dla rynków finansowych i powrót bessy? No cóż, wydaje mi się, że mimo wszystko nie. Dlaczego? Bo jeśli rynki nadal miałyby zamiar poruszać się na południe, to nikt nie odważy się odciąć kroplówki. Jak zatem może był głęboka obecna korekta na globalnym rynku? W tym przypadku już takim optymistą nie jestem. Od wielu miesięcy rynki akcji i obligacji szły do góry bez dłuższego przystanku. Kiedyś większa korekta musiała nadejść i wygląda na to, że właśnie to jest ten czas.
Jak na tym tle może wyglądać Polska? I tu znowu wracam do pozytywnego tonu. Polskie akcje dużo nie urosły, to i prawdopodobnie dużo nie spadną. Musimy trochę odreagować zwyżki kursów blue chips, których doświadczyliśmy w II połowie ubiegłego roku, pomimo pogarszającego się stanu naszej gospodarki. Ale poza tym nie spodziewałbym się jakichś dantejskich scen, jak pod koniec 2008 r. czy w III kwartale 2011 r.
Dodatkowo warto zwrócić uwagę, że złoty wyraźnie się osłabił. Pewnie martwi to podmioty zadłużone w walutach, ale z perspektywy całej naszej gospodarki jest to bardzo pozytywny impuls. Można nawet zaryzykować, że ostatni element układanki potrzebny do tego, aby nasza gospodarka powoli zaczęła wracać do wzrostu.