Teoretycznie „pęknięcie" wsparcia mogłoby zapowiadać kolejną falę przeceny surowca, chociaż dopóki to się nie stanie, scenariuszem bazowym pozostaje „udeptywanie" dna, czyli stabilizacja notowań.
Czynnikiem wywołującym presję na ceny pozostaje nadpodaż surowca. Amerykańskie zapasy ropy, choć zgodnie z sezonowym wzorcem maleją powoli od połowy kwietnia, pozostają dużo wyższe niż w tym samym punkcie poprzednich lat. Bacznie obserwowana przez analityków liczba odwiertów naftowych po wcześniejszym załamaniu znów zaczęła rosnąć (lipiec kończyła na poziomie najwyższym od 12 tygodni). Do tego dochodzi perspektywa „uwolnienia" podaży surowca z Iranu.
Gdyby cena ropy miała wybić się dołem, byłby to pozytywny sygnał dla gospodarek krajów-importerów surowca, do których należy także Polska. Mniej klarowna jest diagnoza z czysto rynkowego punktu widzenia. Z naszych analiz wynika, że z cenami ropy ściśle skorelowane są zyski spółek na rynkach wschodzących, zaś ich indeks z kolei decyduje o trendach naszego WIG20. Warto też przypomnieć, że w ubiegłym roku załamanie cen ropy wywołało obawy przed kryzysem finansowym w uzależnionej od eksportu surowca i objętej sankcjami Rosji. Warto również pamiętać, że dalszy spadek cen uderzyłby w amerykański sektor naftowy, którego wyniki są na tyle zmienne, że mogą wpływać na sumę zysków wszystkich spółek z S&P 500.