Przyglądanie się, jak flagowy indeks GPW, czyli WIG20, z mozołem próbuje oderwać się od kilkuletnich minimów, może być frustrujące. Na szczęście WIG20 to nie wszystko. Na przestrzeni ostatnich kilku lat najlepszym polskim indeksem jest bez wątpienia mWIG40, kojarzony ze spółkami średniej wielkości (choć ze względu na specyficzną metodologię są tam też firmy zarówno o dużych przychodach, np. Grupa Azoty, jak i małe, np. Medicalgorithmics). Dowód: mWIG40 w trakcie ostatniej fali zwyżkowej zbliżył się do szczytu z wiosny 2015 r. (o czym WIG20, a nawet WIG mogą tylko pomarzyć), który jest jednocześnie szczytem całej hossy trwającej od 2009 roku.
Warto też dodać, że choć ubiegłoroczna przecena nie ominęła indeksu „średniaków", to jednak nie zepchnęła go poniżej ważnych technicznych poziomów wsparcia – tego samego nie można było powiedzieć np. o WIG20. I jeszcze jedno – w horyzoncie ostatnich np. pięciu lat mWIG40 niemal dorównuje amerykańskiemu S&P500, jeśli chodzi o tempo zwyżek. Zdecydowanie w obecnym cyklu „średniaki" są więc elitą polskiego rynku. Obraz GPW nie jest więc tak jednoznacznie słaby, jak często się uważa.
Z czego wynika ta siła? Bez wątpienia w gronie mWIG jest sporo dobrych jakościowo spółek, czyli takich, które mają sprawdzone modele biznesowe, rozwijają się, powiększają przychody i zyski. Część z nich jest nastawiona na eksport. Nie bez znaczenia jest też zapewne fakt, że w porównaniu z WIG20 jest tu stosunkowo mało firm kontrolowanych przez Skarb Państwa i uwikłanych w realizację celów politycznych.
Wszystko to znajduje odzwierciedlenie w zagregowanych wynikach finansowych. Co prawda zsumowanie zysków wszystkich 40 „średniaków" daje raczej mało pozytywny obraz, ale kiedy z obliczeń „wyrzucimy" bardzo zaburzające ten obraz JSW (nie tak dawno będące jeszcze w składzie WIG20), to okaże się, że w ubiegłym roku łączne zyski netto biły rekordy, a w tym roku jest jeszcze lepiej (wyników za II kw. jeszcze nie znamy). A przecież tymczasem zyski spółek z WIG20 są najmniejsze od prawie pięciu lat.