Po kilku dniach spadków inwestorzy po cichu liczyli, że w piątek WIG20 odrobi część strat i znów zacznie zbliżać się do psychologicznej bariery 1800 pkt. Na pobożnych życzeniach się jednak skończyło. Już w pierwszych minutach handlu niedźwiedzie wyprowadziły pierwszy cios, który sprowadził indeks największych spółek w rejon 1775 pkt. Na szczęście ruch ten nie trwał zbyt długo. Już po godzinie handlu WIG20 wrócił w okolice czwartkowego poziomu zamknięcia. I na tym emocje na długi czas się skończyły. Przez wiele godzin byliśmy świadkami przeciągania liny między popytem i podażą. Na pocieszenie zostawał nam fakt, że podobną walkę obserwowaliśmy również na innych europejskich rynkach.
To niezdecydowanie miało jednak swoje uzasadnienie. Inwestorzy czekali w piątek przede wszystkim na to co powie szefowa Rezerwy Federalnej Janet Yellen w Jackson Hole na temat polityki monetarnej. Wydarzenie to zaplanowano na godz. 16 czasu polskiego więc do tego czasu na rynkach utrzymywał się marazm.
Janet Yellen nie rozczarowała. Po godz. 16 znów zaczęło się więcej dziać na rynkach. Wyraźne wzrosty zaczęły notować indeksy w Stanach Zjednoczonych. Kapitał zaczął płynąć także do Europy. Niemiecki DAX, który w pierwszej części dnia był pod kreską zaczął zyskiwać 0,7 proc. Francuski CAC40 rósł niemal 1 proc. Powód? Janet Yellen zapowiedziała, że owszem podwyżka stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych jest możliwa, ale aby do niej doszło muszą być spełnione odpowiednie warunki.
Niestety na ruchu na rynkach nie skorzystała Warszawa. Nie dość, że nasz rynek nie wziął przykładu z innych giełd, to jeszcze znów karty zaczęła rozdawać u nas podaż. I to ona ostatecznie wygrała piątkową sesję. WIG20 stracił 0,3 proc. Bilans całego tygodnia także nie napawa optymizmem. Indeks stracił około 1,5 proc. Piątkowa słabość naszego rynku niestety nie wróży dobrze także na nowy tydzień.