Co prawda nawet mimo tej zwyżki inflacja na poziomie 0,4 proc. (rok do roku) jest ciągle bardzo daleka od wymarzonego przez szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego celu równego 2 proc., ale postęp jest wyraźny. Wystarczy wspomnieć, że przez cztery długie lata inflacja najpierw ostro się obniżała, a potem znalazła się w stagnacji, momentami zamieniając się w tak znienawidzoną przez bankierów centralnych deflację.

Z naszej analizy wynika jednak, że to nie tyle ciężkie działa wytoczone przez EBC (czyli skup obligacji w ramach QE) popychają wskaźnik inflacji w górę, ile raczej wyższe ceny ropy naftowej i paliw. Z tej strony można nadal oczekiwać „wsparcia" – ze względu na efekt bazy dynamika cen ropy osiągnie maksimum w okolicach stycznia 2017 r. Proste szacunki pokazują, że do tego czasu inflacja w Eurolandzie może się zbliżyć nawet do pułapu 1 proc.

Pytanie za dziesięć punktów: czy powrót inflacji skłoni EBC do ograniczenia QE w przyszłym roku? Gdyby tak się stało, stanowiłoby to poważne zagrożenie dla cen zachodnich obligacji skarbowych. Ich obecne śmiesznie niskie rentowności miałyby się nijak do coraz wyższej inflacji. A rynki akcji? Wydaje się, że inwestorzy nie płakaliby za QE, bo od czasu jego rozpoczęcia europejskie akcje zamiast hossy przeżywają raczej okres podwyższonej zmienności.