Niestety tylko w pierwszej godzinie piątkowego handlu można było mieć nadzieję, że WIG20 odrobi choćby część strat poniesionych podczas wcześniejszych sesji. Indeks największych spółek wystartował 0,6 proc. powyżej zamknięcia z czwartku i wydawało się, że może skutecznie powalczyć o powrót powyżej psychologicznego poziomu 2400 pkt. Jak się jednak później okazało były to błędne założenia.
Z każdą godziną handlu sytuacja na GPW stawała się coraz bardziej napięta. Z jednej strony chęć rozwinięcia przeceny z wcześniejszych dni, z drugiej zaś również wyprzedaż akcji na innych europejskich parkietach sprawiły, że na warszawskim parkiecie kolor czerwony świec ił wyjątkowo mocno. Dotyczy to głównie największych spółek, w przypadku których, w pewnym momencie można było mówić o małej panice. WIG20 błyskawicznie tracił na wartości i momentami był 1,2 proc. pod kreską, podobnie jak chociażby niemiecki DAX czy też francuski CAC40.
Ostatnią deską ratunku mógł być początek notowań na Wall Street. Tam jednak, po czwartkowych rekordach, inwestorzy przystąpili do realizacji zysków. Indeksy na tamtejszym rynku traciły nawet 1 proc. co nie pozostawiało wątpliwości odnośnie do tego, jak będzie wyglądało zakończenie notowań w Europie.
Ostatecznie WIG20 odrobił część strat i zakończył dzień „jedynie” 0,8 proc. kreską. Nie udało mu się jednak obronić poziomu 2400 pkt. Po raz kolejny ciążyły mu głównie spółki paliwowe. PKN Orlen oraz Lotos straciły 3,7 proc.
Nieco lepiej w piątek poradziły sobie średnie i małe firmy, chociaż i one zakończyły notowania pod kreską. mWIG40 spadł niecałe 0,6 proc. zaś sWIG80 0,2 proc.