Po kilku dniach marazmu przyszła bowiem wyraźna przecena, która, jak się okazało, była kontynuowana na początku nowego tygodnia. Jeszcze w pierwszej części poniedziałkowej sesji nic nie zwiastowało problemów. WIG20 oscylował przy poziomie zamknięcia z piątku, i to mimo nie najlepszych danych z polskiej gospodarki (rozczarował m.in. odczyt dotyczący zmiany zatrudnienia). Były to jednak tylko miłe złego początki.
Do pierwszego tąpnięcia doszło po godz 12. WIG20 zjechał pod kreskę i był to pierwszy znak ostrzegawczy od niedźwiedzi. Obóz ten był wspierany przez inne europejskie giełdy, gdzie również dominował kolor czerwony. Ruch ten jednak miał swoje uzasadnienie chociażby w postaci amerykańsko-chińskich przepychanek dotyczących ceł importowych. Z każdą godziną handlu sytuacja na parkiecie stawała się coraz bardziej napięta. Przecena wyraźnie nabrała rozpędu. O godz. 14 indeks największych spółek naszego parkietu tracił już ponad 2 proc. i tym samym wyraźnie zjechał poniżej poziomu 2200 pkt, którego przez długi czas udawało mu się skutecznie bronić. W tym czasie niemiecki DAX i francuski CAC40 traciły około 1,5 proc. Cichą nadzieję można było oczywiście pokładać w Amerykanach i starcie handlu na ich parkietach. Ci jednak również na początku notowań na Wall Street pozbywali się akcji. Skala przeceny była co prawda niewielka, ale dla Europy był to za słaby argument, aby chociaż postarać się odrobić część strat.
Ostatecznie WIG20 spadł aż o 2,4 proc. i zamknął notowania na poziomie 2150 pkt. Piątkowa mocna przecena nie była więc dziełem przypadku. Sytuacja po poniedziałkowej sesji nie wygląda optymistycznie. Szukając pozytywów, można jedynie wspomnieć o stosunkowo niskich obrotach. Z trudem zbliżyły się do 600 mln zł, co może świadczyć, że nie jest to masowa wyprzedaż.