Jeśli ktoś liczył na to, że środowa sesja, zakończona mocnymi wzrostami, jest tylko preludium do właściwej szarży byków, już w czwartek mocno się rozczarował. Co prawda jeszcze na początku notowań można było mieć nadzieję, że na parkiecie znowu będzie dominował kolor zielony, jednak kolejne godziny kazały zweryfikować optymistyczne założenia.
Przecena rozpoczęła się już po godz. 10, kiedy to WIG20 zjechał pod kreskę. Stało się to pomimo całkiem niezłych danych makroekonomicznych (pozytywnie zaskoczyła sprzedaż detaliczna). Dla naszego rynku ważniejsze było jednak to, co działo się na innych europejskich parkietach. Tam od startu notowań dominował kolor czerwony. Szczególnie słabo prezentował się niemiecki DAX, który tracił ponad 1 proc. W pewnym momencie i indeks 20 największych spółek naszego parkietu również spadał o prawie 1 proc. i wydawało się, że pogłębienie przeceny jest tylko kwestią czasu.
Dość jednak niespodziewanie przypomnieć o sobie postanowili kupujący. WIG20 powoli, aczkolwiek systematycznie zaczął odrabiać straty. Na dwie godziny przed końcem handlu udało mu się nawet wyjść na plus. Indeks największych spółek zyskiwał 0,4 proc. i tym samym z grona najsłabszych awansował do grona najmocniejszych europejskich wskaźników.
Plany, aby utrzymać ten statut popsuli jednak Amerykanie. Zaczęli oni dzień od wyraźnej wyprzedaży akcji. Dla GPW, która i tak przed pewien czas dzielnie starała się iść własną drogą, było to już za dużo. Na ostatniej prostej notowań znów mieliśmy więc do czynienia z przeceną. Ostatecznie WIG20 stracił 0,15 proc. i do piątkowej sesji będzie przystępował z poziomu 2150 pkt.
Po czwartkowych notowaniach można mieć mieszane uczucia. Najpierw mocny spadek przypomniał nam kto w tej chwili rozdaje karty na GPW. Z drugiej strony próba wyprowadzenia indeksu WIG20 nad kreskę, szczególnie przy niesprzyjającym europejskim otoczeniu, dowodzi że byki całkowicie nie oddały jeszcze pola. Otwartym pozostaje więc pytanie, kto wygra próbę sił w piątek.