Piątkowa sesja raczej nie zapisze się w historii warszawskiej giełdy. Przez cały dzień przerabialiśmy dobrze znany ostatnimi czasy scenariusz.
Już sam początek dnia wskazywał, że rynek może mieć problem z obraniem kierunku. Indeks WIG20 rozpoczął dzień przy poziomie zamknięcia z czwartku. Upływały kolejne godziny handlu, a sytuacja na parkiecie niewiele się zmieniała. Pocieszające było to, że podobnie zachowywały się inne europejskie parkiety. Było to też jednak zrozumiałe. Wszystko co najlepsze miało się wydarzyć w drugiej części dnia giełdowego. Emocji miały dostarczyć dane z amerykańskiej gospodarki. Te pozytywnie zaskoczyły. Amerykański PKB wzrósł w pierwszym kwartale o 3,2 proc. Ekonomiście oczekiwali natomiast odczytu na poziomie 2,1 proc. Wydawało się, że po tak dobrym odczycie byki w końcu przystąpią do bardziej zdecydowanego ataku. Ten co prawda nastąpił, ale trudno go nazwać zdecydowanym. Sił starczyło tylko na to, aby na godzinę przed zamknięciem notowań wyprowadzić indeks WIG20 zaledwie 0,2 proc. nad kreskę. Tym samym stało się jasne, że na giełdowe fajerwerki nie ma już co liczyć. Marazm towarzyszył nam już do końca dnia. Dopiero na fixingu, rzutem na taśmę, powiało optymizmem. WIG20 ostatecznie zyskał 0,57 proc. Nieco gorzej poradził sobie mWIG40, który urósł 0,53 proc. Z kolei sWIG80 zakończył dzień 0,06 proc. pod kreską.
Aby lepiej oddać to co się działo w piątek na warszawskiej giełdzie warto także zwrócić na poziom aktywności inwestorów. Obroty na całym rynku wyniosły niecałe 500 mln zł, co jest wręcz zawstydzającym wynikiem. Czyżby inwestorzy rozpoczęli już długi majowy weekend? Jeśli faktycznie tak jest, to trzeba się liczyć, że w przyszłym tygodniu, w trakcie którego będziemy mieli tylko trzy sesje (poniedziałek, wtorek, czwartek), zmienność i niskie obroty będą chlebem powszednim na rodzimym parkiecie.