W branży deweloperskiej najbardziej czasochłonna z reguły nie jest sama budowa, lecz proces uzyskiwania koniecznych dla jej startu pozwoleń. Najważniejsze z nich to decyzja o warunkach zabudowy (gdy nie jest uchwalony miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego) oraz samo pozwolenie na budowę.
Właścicielom nieruchomości leżących w sąsiedztwie posesji, na której realizowana ma być inwestycja, przysługuje status uczestnika w postępowaniu administracyjnym umożliwiający ewentualne odwołanie się od decyzji o wydaniu stosownych zezwoleń. Sąsiedzi, protestując przeciwko m.in. wzmożonemu ruchowi samochodów i zakorkowaniu ulic, hałasowi czy groźbie uszkodzenia istniejących budynków przy okazji prowadzenia robót budowlanych, często wymuszają na deweloperze modernizację dróg, postawienie ekranów dźwiękochłonnych czy remont sąsiednich budynków.
[srodtytul]Sąsiad deweloperowi wilkiem[/srodtytul]
Ta grupa protestujących, choć często uciążliwa i zdolna zmusić inwestora do modyfikacji planów, nie budzi większych emocji w branży deweloperskiej. Problemy są gdzie indziej.
– Irytujący, choć wpisani w nasze ryzyko zawodowe, są sąsiedzi domagający się rzeczy z punktu widzenia dewelopera niemożliwych, jak wstrzymanie inwestycji, ponieważ zasłoni ona piękny widok z okna czy zniszczy łąkę. Oburzają mnie za to osoby, które szukają wyłącznie pretekstu do oprotestowania inwestycji, by wymusić na inwestorze wypłatę określonej, z reguły mocno wygórowanej sumy pieniędzy – mówi Wojciech Ciurzyński, prezes Polnordu.