Wspomniał pan niedawno, że polska gospodarka może przypominać rozpalony piec martenowski. Co to oznacza?
Coraz większa liczba analityków i obserwatorów życia gospodarczego wskazuje na pojawiające się czynniki zwiastujące zagrożenia proinflacyjne. Wszystkie związane są ze sferą produkcyjną oraz rynkiem pracy. Gdziekolwiek byśmy zerknęli, mamy do czynienia albo z niedoborami pracowników, albo z tak wysoką dynamiką produkcji, że dotyka ona już maksymalnego potencjału produkcyjnego w gospodarce lub nawet go przekracza. Do tego dodajmy dynamikę płac oraz zagrożenia płynące z obniżenia wieku emerytalnego. Ten drugi czynnik uwidoczni się w najbliższych miesiącach w płacach. Dochodzą jeszcze działania płynące ze strony rządu, jak np. zapowiedzi zniesienia limitu 30-krotności płatności do ZUS. To również może przełożyć się na presję płacową, a w konsekwencji na wzrost cen. Stąd wzięło się porównanie polskiej gospodarki do pieca martenowskiego, które obrazowo przedstawia jej rozgrzanie. Zwróćmy jednak uwagę na definicję. Jeśli rozgrzanie gospodarki będziemy postrzegać przez pryzmat wyraźnego wzrostu dynamiki PKB powyżej potencjału, to sądzę, że wśród ekonomistów będą pojawiać się różnego rodzaju opinie, czy rzeczywiście to już jest wzrost, który nam zagraża. Z drugiej strony można dyskutować, czy pojawią się jakieś dodatkowe czynniki, które spowodują, że w końcu zobaczymy reakcję ze strony władz monetarnych.
Czyli jest ryzyko wybuchu inflacji?
Zazwyczaj gdy myślimy o przegrzaniu gospodarki, to myślimy właśnie o dużej inflacji. Natomiast to, co dziś obserwujemy, są to sprawy wynikające z dwóch źródeł. Pierwsza kwestia to rynek pracy, głównie wyższa dynamika płac, która prawdopodobnie będzie miała miejsce również w przyszłym roku. I ona nie musi być dwucyfrowa, jak na Węgrzech, żebyśmy mogli mówić już o jakichś problemach natury ograniczania kosztów po stronie producentów. Trzeba pamiętać, że już od kilku lat mamy do czynienia ze stabilnym wzrostem dynamiki płac i dziś się to wszystko kumuluje. W pierwszych okresach tego zjawiska przedsiębiorstwa mogły wziąć na siebie koszty wynikające z wyższych płac. Ale jeśli mamy kolejny rok rosnących płac, a dodatkowo braki ludzi do pracy, taka sytuacja stworzy nowe problemy. To jest pierwszy aspekt. Drugi to wszystkie sprawy związane wprost z inflacją. Myślę tu o czynnikach związanych z wyższymi cenami żywności. Już dziś to obserwujemy. Niedawno mieliśmy sprawę masła, teraz jajek, za chwilę pojawi się temat mąki. W przyszłym roku będziemy mówić o cenach energii itd. To wszystko się kumuluje i powoduje, że inflacja będzie powyżej 2,5 proc. Wg naszych szacunków 2,5-proc. inflację spokojnie osiągniemy w I połowie przyszłego roku. Czyli mamy czynniki związane z rynkiem pracy oraz bezpośrednio składające się na inflację. Powstaje pytanie, czy rzeczywiście jest się czego bać czy nie. Za dwa tygodnie poznamy dane o PKB za III kwartał. Te informacje powiedzą nam coś więcej o tym, jak przebiegają obecnie procesy inwestycyjne w gospodarce. Jednak nie będą to wiadomości, które mogą być dla nas w pewien sposób alarmujące. Będą raczej znakami ostrzegawczymi, wskazującymi na to, że polska gospodarka ma temperaturę nieco wyższą niż kiedyś. To jest raczej stan podgorączkowy.