– Spółki WIG20 powinny świecić przykładem i promieniować stosowaniem dobrych praktyk, tymczasem w wielu przypadkach nie widać niestety, aby ład korporacyjny był dla nich szczególnie istotną kwestią – twierdzi Andrzej Maciejewski, dyrektor Spencer Stuart w Polsce, komentując wyniki pierwszej polskiej edycji Spencer Stuart Board Index. To cykliczne badanie tej firmy doradczej, która specjalizuje się w rekrutacji na najwyższe stanowiska w zarządach i radach nadzorczych (RN), a od ponad 30 lat analizuje różne aspekty funkcjonowania rad największych spółek giełdowych – początkowo w USA, a obecnie już w 22 krajach na świecie, w tym od ubiegłego roku również w Polsce.
Pierwsza edycja Poland Board Index, udostępniona „Parkietowi", łączy opracowaną w I połowie 2017 r. analizę 20 spółek wchodzących w skład WIG20 z porównywalnymi danymi z kilkunastu państw świata, w tym z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych oraz ze Skandynawii. Na ich tle polskie rady nadzorcze dużych spółek są niezbyt liczne, mało zróżnicowane i nie najlepiej opłacane, co potwierdza, że firmy mają raczej oszczędne podejście do swoich nadzorów.
Wyzwanie różnorodności
Pod względem średniej liczby członków RN Polska mieści się wprawdzie w optymalnej wielkości (8–12 osób), ale jest na ostatnim miejscu wśród kilkunastu państw. Liderem są Niemcy, mające ponaddwukrotnie większy skład rad, choć jest to m.in. efekt reprezentacji pracowników. Ilość nie musi przekładać się na jakość, na którą ma jednak wpływ zróżnicowanie rad. A z tym też nie jest w dużych spółkach w Polsce najlepiej. – Polskie rady należą do najbardziej jednorodnych narodowościowo w Europie, pomimo że duże polskie przedsiębiorstwa coraz częściej konkurują na międzynarodowych rynkach – zwraca uwagę Maciejewski. Według Poland Board Index mamy nie tylko jeden z najniższych w Europie udziałów kobiet w radach nadzorczych (21,4 proc.), obcokrajowców (11 proc.) ale też najniższy wskaźnik zróżnicowania rad pod kątem narodowościowym. Podczas gdy rekordziści – Szwajcaria i Francja – mogą się pochwalić średnią 5–6 narodowości w RN, to w Polsce wynosi ona 1,7 proc., a i to tylko dzięki dużej różnorodności w radach BZ WBK, Eurocashu i Orange. – W radach polskich spółek dotkliwie brakuje obcokrajowców – menedżerów reprezentujących znajomość innych rynków, kultur, systemów prawnych – potwierdza Andrzej Nartowski, ekspert corporate governance, zwracając uwagę na potrzebę wzbogacania rad różnorodnymi kompetencjami i kwalifikacjami członków, ich doświadczeniami w zarządzaniu i nadzorowaniu spółek, znajomością rynków i branż. O tę różnorodność doświadczenia nie jest łatwo, skoro przytłaczającą większość członków rad spółek z WIG20 stanowią osoby nadzorujące tylko jedną firmę. Średnia liczba rad nadzorczych spółek giełdowych, w których zasiadają członkowie RN z WIG20, wynosi 1,2, podczas gdy w całej badanej grupie jest to nieco ponad 2 (niższą ma tylko Hiszpania – 1,1) – To między innymi powoduje brak przepływu dobrych praktyk między spółkami – zaznacza Maciejewski.
Chociaż eksperci i praktycy zwracają uwagę na potrzebę świeżej krwi w radach, czyli potrzebę uzupełniania weteranów od lat nadzorujących spółkę o nowe osoby, to – jak wynika z Poland Board Index – ta potrzeba nie dotyczy raczej WIG20, gdzie większość stanowią spółki pod kontrolą Skarbu Państwa. To w dużej mierze one (i fala zmian kadrowych związana z powyborczą zmianą rządu) sprawiły, że średni okres sprawowania funkcji przez członków rad nadzorczych spółek z WIG20 (z wyłączeniem przedstawicieli pracowników) wynosił w ubiegłym roku 3,4 lata i był jednym z najkrótszych w Europie.
Duża rotacja w radach dotyczy nie tylko spółek z WIG20. Jak przypomina Robert Rybicki, zawodowy członek rad nadzorczych i autor projektu NadzorKorporacyjny.pl, w 2017 r. nowo powołani członkowie stanowili aż 21 proc. składu rad nadzorczych spółek na GPW, co oznacza, że statystycznie w ostatnim roku do każdej rady powołano co najmniej jedną nową osobę. – To w zasadzie uniemożliwia sprawowanie faktycznego nadzoru, bo taki „nowy" człowiek potrzebuje dwóch, trzech posiedzeń, aby „wejść" w spółkę i jej problematykę. A dwa, trzy posiedzenia to często... pół roku – oceniał Rybicki w wywiadzie dla serwisu okiemmaklera.com.