W I połowie września Ministerstwo Finansów opublikowało cykliczną informację na temat zadłużenia sektora finansów publicznych po dwóch kwartałach bieżącego roku. Znalazły się w niej dane o wysokości długu publicznego w Polsce. Dane te wydają się istotne w kontekście toczącej się kampanii wyborczej i pojawiających się w związku z tym szczodrych obietnic wydatkowania kolejnych środków. Zatem jak wygląda stan obecny?
Mniej istotny dla inwestorów zagranicznych państwowy dług publiczny, liczony według metodologii krajowej, w relacji do PKB ukształtował się na poziomie 38 proc. i nie zmienił się w stosunku do wcześniejszego kwartału. Dług ten jest mniej istotny, gdyż nie obejmuje zadłużenia nieuwzględnionego w budżecie. Wskaźnik obejmujący to zadłużenie to tzw. dług sektora instytucji rządowych i samorządowych liczony według metodologii unijnej. Ponieważ wlicza się do niego również środki zapisane w funduszach pozabudżetowych, gwarantowane przez Skarb Państwa i pozyskiwane na rynkach finansowych poprzez emisję obligacji przez Bank Gospodarstwa Krajowego czy Państwowy Fundusz Rozwoju, jest on bardziej miarodajny.
Na koniec pierwszego półrocza tak liczony dług do PKB wyniósł 48,4 proc. i wzrósł o 0,3 pkt proc. w stosunku do pierwszego kwartału. Dużo to czy mało? W traktacie z Maastricht, ustanawiającym kryteria fiskalne obowiązujące w Unii Europejskiej, zapisano dopuszczalną wysokość w odniesieniu do zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB. Jak zatem widać, zadłużenie Polski znajduje się wyraźnie poniżej tej granicy. Potwierdzają to również dane unijnego urzędu statystycznego. Według Eurostatu średni poziom zadłużenia w relacji do PKB dla całej Unii wynosił po dwóch kwartałach bieżącego roku 83,7 proc., czyli ponad 35 pkt proc. więcej niż dług Polski.
Na pierwszy rzut oka wypadamy więc bardzo dobrze na tle całej Unii. Duże unijne kraje mają znacznie wyższy od Polski poziom zadłużenia. Poczynając od Niemiec z zadłużeniem na poziomie prawie 66 proc., poprzez Francję z wynikiem 112 proc., a kończąc na Włoszech, gdzie zadłużenie stanowi aż 143,5 proc. PKB. Jednak należy pamiętać, iż kraje te mają wyższą wiarygodność kredytową na rynkach finansowych, a co za tym idzie, większe możliwości tańszego pozyskiwania finansowania. Ponadto są to kraje ze strefy euro, co oznacza, że stoi za nimi wiarygodność Europejskiego Banku Centralnego. Z kolei porównanie z krajami naszego regionu nie wypada już tak dobrze. Zarówno Czechy, jak i kraje bałtyckie, a nawet Bułgaria notują niższą relację długu do PKB. Inną kwestią jest niepokojący w ostatnich latach wzrost różnicy między długiem liczonym według metodologii krajowej a unijnej. Jeszcze w 2019 r. różnica ta wyniosła 55 mld zł, natomiast według najnowszych danych jest to już prawie 340 mld zł.
Oznacza to, iż znacząco rośnie zadłużenie generowane w funduszach pozabudżetowych. Jest to o tyle niekorzystne, że środki te są droższe w obsłudze niż dług generowany bezpośrednio przez Skarb Państwa, płacimy za nie dodatkowo kilka miliardów złotych rocznie. Na przykład obligacje zapadające w 2027 r., emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego, nominowane w euro, płacą odsetki w wysokości 4 proc., podczas gdy obligacje zapadające w tym samym roku i w tej samej walucie, emitowane przez Ministerstwo Finansów, wypłacają kupon oprocentowany na poziomie 1,375 proc. Z danych wynika więc ni mniej, ni więcej, tylko potrzeba pilnej konsolidacji sektora finansów publicznych, tak aby wyeliminować ryzyko związane z dużymi emisjami poza budżetem. Zadanie to prawdopodobnie niezależnie od wyniku wyborów parlamentarnych spadnie już na przyszły rząd.