Gdyby ta ustawa została przyjęta, koszty dla sektora byłyby znacznie niższe niż obecnie szacowane 100 mld zł. Czy na początku 2022 r. ktokolwiek spodziewał się „skoku” na pieniądze banków (czyli ich akcjonariuszy, w tym oszczędzających w PPK, IKE czy OFE) i wprowadzenia wakacji kredytowych, które kosztowały sektor ponad 10 mld zł i przyczyniły się w części do nieskuteczności polityki pieniężnej w walce z inflacją (bo jaki sens ma podnoszenie kosztów kredytów i jednoczesne niwelowanie tego wpływu na konsumenta ulgami w płaceniu za zaciągnięte zobowiązania?). Oczywiście podniesienie podatku bankowego w oczekiwaniu na wzrost wyników banków czy wprowadzenie innej formy opodatkowania (np. „od ponadnormatywnych zysków”, choć pojawia się pytanie, czemu akurat miałyby płacić tylko banki, a nie także inne branże) można było sobie wyobrazić (skorzystałoby na tym całe społeczeństwo, a nie tylko grupka wybrańców), ale już tak „janosikowego” wydania nie.

Jakie czynniki dzisiaj wydają się dość mało prawdopodobne, ale jednak warto uwzględniać je w prognozowaniu tego, co może się dziać na giełdach? Poniżej przedstawiam dwa dotyczące rodzimego rynku.

Inflacja i stopy procentowe. Czynniki, które stały za wzrostem inflacji przed 2022 r., nie zniknęły. Postępująca deglobalizacja, zwiększająca koszty produkcji, przenoszenie jej do krajów Europy Środkowo-Wschodniej przy niskim bezrobociu w tych krajach, brak wykwalifikowanych pracowników – to długoterminowo niejedyne czynniki inflacjogenne w regionie. Dodajmy do tego wzrost popularności rozwiązania problemów ze wzrostem gospodarczym czy wręcz recesją poprzez druk nowego pieniądza, który – odmiennie niż przed 2020 r., gdy trafiał do banków – obecnie bezpośrednio jest przelewany na konta konsumentów (ci, zgodnie z aktualnymi trendami gospodarczymi, nie mogą tracić na recesji, bo to prosta droga do utraty władzy przez trzymających kasę państwową). Zwróćmy uwagę, że obecnie członkowie RPP z nadania Senatu (czyli opozycji) nawołują do zacieśniania polityki pieniężnej. Pozostała część RPP póki co nie jest skłonna do takich działań, jako że m.in. mógłby zaszkodzić finansom publicznym. Czy jednak po ewentualnej zmianie na scenie politycznej ten czynnik nie przestanie mieć znaczenia (i całkiem słusznie)? Już za kilka miesięcy może się okazać, że obserwowany spadek inflacji jest jedynie przejściowy i w kolejnych latach w dalszym ciągu gospodarka będzie się zmagać ze wzrostem cen.

Nikt dzisiaj nie zakłada podwyżek podatków, politycy obiecują raczej obniżki danin czy podwyższenie kwoty wolnej. Warto jednak pamiętać, że spadek dynamiki dochodów budżetowych w wyniku obniżenia tempa wzrostu gospodarczego, ale przede wszystkim tempa inflacji, może być bardzo duży i to w warunkach, gdy jednocześnie zbiegnie się on ze skutkami zwiększenia kwot emerytur, podwyżkami w administracji publicznej czy wzrostu kosztu obsługi zadłużenia (nie mówiąc o wydatkach na uzbrojenie armii). Planowany na bieżący rok deficyt budżetowy ma wynieść prawie 100 mld zł, jeśli prawdą jest, że dodatkowych kilkadziesiąt miliardów schowanych jest poza budżetem, sytuacja wydaje się niebezpieczna, jeśli chodzi o bilans na przyszły rok. Może się okazać, że nie dość, że nie ma co liczyć na ewentualne zwiększenie np. kwoty wolnej od podatku w przyszłym roku, na powrót do odliczania składki zdrowotnej, to jeszcze poważnie należy się zastanowić nad zwiększeniem kwot danin, czy to bezpośrednio przez stawki podatkowe, czy progi, czy np. zniesienie ulg bądź uprzywilejowania w płaceniu ZUS przez niektóre grupy. Warto pamiętać, że do tej pory z zauważalnymi spadkami danin mieliśmy do czynienia w czasie rządów opcji politycznych, które wcześniej o obniżki podatków trudno było podejrzewać (obniżały SLD i PiS, PO podwyższyło VAT). Nie należy też zapominać, co się działo w 2001 r., po ujawnieniu prawdziwego stanu budżetu (tzw. dziura Bauca).

Oba opisane powyżej czynniki mogą sprawić, że wysokie stopy procentowe pozostaną z nami na dłużej, niż się obecnie wydaje (inflacja prędzej czy później wymusi powrót do wyższych stawek). Warto zauważyć, że ich spadek w latach 2000–2020 był wywołany proaktywnymi działaniami kolejnych rządów czy NBP (m.in. względna dbałość o poziom deficytu budżetowego i kontrola jego wydatków, utrzymywanie realnych dodatnich stóp procentowych), w czym pomogły też m.in. wciąż dość wysokie bezrobocie i spadkowy trend na rynku surowców czy modernizacja krajowych firm. Obecnie, gdy króluje doktryna pobudzania gospodarki polityką fiskalną, której ma nie przeszkadzać polityka monetarna, a potencjał do prostych zmian w gospodarce został wyczerpany, scenariusz może być odmienny.