Muszę zacząć tekst od decyzji banków centralnych i ich wpływu na zachowanie rynków finansowych. Mniej istotne jest to, co na początku maja postanowiła Rada Polityki Pieniężnej, ale tym zajmę się w następnym felietonie, kiedy już pomysły na pomoc dla kredytobiorców okrzepną. Wszystkie oczy skierowane były na posiedzenie Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC), które zakończyło się 4 maja, oraz na to, co mówił Jerome Powell, szef Rezerwy Federalnej.
Można powiedzieć, że rozgrywka przeprowadzona przez Fed była niezwykle interesująca. Wpierw Powell postraszył rynki zapowiedzią kilku podwyżek stóp po 50 pkt baz. każda – indeksy zanurkowały. Potem James Bullard, szef Fedu z St. Louis, mówił o podwyżce o 75 pkt baz., co strach jeszcze zwiększyło. Można było założyć, że rynki są przygotowane na najgorsze, a po posiedzeniu FOMC odreagują zwyżkami.
I rzeczywiście Fed podniósł stopy o 50 pkt baz. (do 0,75–1 proc.) i zapowiedział redukcję bilansu – od czerwca po 47,5 mld USD, a po trzech miesiącach po 95 mld USD miesięcznie. Przypomnijmy, że podczas pandemii Fed „wydrukował" około 5 bln dol., więc zejście o planowane 3 bln zajmie mu wiele czasu. Śmiem twierdzić, że zanim do tego dojdzie, będzie zmuszony znowu drukować świeże pieniądze.
Można powiedzieć, że decyzje były oczekiwane i takie, jakie zapowiadał wcześniej Powell. Jednak w jego konferencji prasowej padło też zapewnienie, że podwyżki o 75 pkt baz. nie będzie. Efekt? Euforia i indeksy wzrosły o 3 proc., mimo że Powell potwierdził wszystko to, czym na początku straszył. A niektórzy twierdzą, że rynki są racjonalne...
Komentując na żywo w telewizji Biznes24 konferencję prasową Powella, ostrzegałem (również na Twitterze), że prawdziwą reakcję na wynik posiedzenia FOMC często widzimy na rynkach dopiero następnego dnia. Zawsze tak ostrzegam, bo bardzo często następnego dnia widzimy inną niż ta natychmiastowa reakcję. Po prostu po konferencji gracze mają już tylko 30 minut do końca sesji, więc działają intuicyjnie, a nie po przemyśleniach.