Czasem, jeśli ma taki interes, wyciąga nawet rękę po spółki prywatne „od zawsze". Czasem dosypuje kapitału tam, gdzie jest już obecne. Państwo jest wszechmocne i wszechwładne, to właściciel-superakcjonariusz w wielu spółkach giełdowych, i na wszystko je stać. Nawet jeśli swoje zakupy akcji chce finansować z... Funduszu Reprywatyzacji, co – niezależnie od podstaw prawnych – jest jednak pogwałceniem rozumienia pewnych pojęć w języku polskim. Więc może lepiej po prostu przechrzcić ten celowy wehikuł np. na Fundusz Renacjonalizacji, aby wszystko było jasne i zrozumiałe?
Fundusz Reprywatyzacji powołano, aby zaspokajać roszczenia byłych właścicieli, których mienie zostało przejęte przez Skarb Państwa, czyli mówiąc wprost – znacjonalizowane. Z tego źródła wypłaca się np. odszkodowania, jeśli zapadły prawomocne wyroki, zawarto ugody albo zostały wydane decyzje administracyjne, a także pokrywa koszty postępowań, jeśli pozwany – Skarb Państwa – potrzebował np. ekspertyz biegłych. Po co w ogóle powstał taki twór?
Państwo po rozpoczęciu transformacji gospodarczej w latach 90. ubiegłego wieku obawiało się, że przedwojennych właścicieli często ograbiono z własności i przynajmniej niektórzy będą chcieli jakiejś formy zadośćuczynienia. Zatem chętnie prywatyzując, czasem majątek obarczony potencjalnie roszczeniami reprywatyzacyjnymi, zabezpieczało się na taki wypadek, aby mieć z czego płacić, gdy już zostanie przyparte do muru np. w sądzie. Niestety, brak ustawy reprywatyzacyjnej z prawdziwego zdarzenia sprawiał, że takich spraw mogło być potencjalnie wiele i to kosztownych. Państwo, samo z siebie, niespecjalnie chciało dobrowolnie zadośćuczynić ani posiadaczom przedwojennych papierowych obligacji skarbowych, ani posiadaczom akcji na okaziciela, powołując się np. na zniszczenia wojenne albo sprowadzając akty własności do pojęcia „kolekcjonerskich papierów wartościowych". Fundusz miał być rodzajem wentyla bezpieczeństwa, gdyby jednak ktoś się uparł i chciał coś odzyskać z zabranego majątku, mając ku temu mandat np. z wyroku.
Aby Fundusz Reprywatyzacji miał z czego płacić, przeznaczane na niego było 5 proc. wpływów ze sprzedaży akcji skomercjalizowanych przez Skarb Państwa spółek, czyli z ich prywatyzacji. Utworzono go na bazie ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji z 1996 r. Jak to bywa w naszych realiach politycznych, zawsze taka kasa odłożona gdzieś na boku, nawet na szczytny cel, kusi jednak decydentów, aby coś czasem pozyskać dla państwa, gdy znajduje się w potrzebie. Niezależnie od tego, czy na ustach ma się liberalne slogany gospodarcze czy pociąg do nacjonalizacji.
Za rządów PO–PSL wprowadzono zapis, że nadwyżki środków z Funduszu minister skarbu może przekazywać do przychodów budżetu państwa, i zarządzono jednorazową wpłatę miliarda złotych. Obniżono też przejściowo wysokość odpisu (do 1,5 proc.). Uzasadnieniem była konieczność ratowania kasy państwa w sytuacji dekoniunktury gospodarczej. Wpływy z prywatyzacji były wówczas tak wysokie, że Fundusz tyle świeżej kasy nie potrzebował, za to wsparcia potrzebowała kasa państwa. Po utracie władzy przez PO–PSL okazało się, że dodatkowo można także nabywać akcje w spółkach za pieniądze Funduszu. Kolejnym uzasadnieniem do korzystania przez państwo ze Funduszu stała się... pandemia. Państwo spokojnie może iść z nim na zakupy, ze szczególnym uwzględnieniem wzmocnienia perspektyw rozwojowych gospodarki po pandemii (także z przekazanych środków i skarbowych papierów wartościowych). Na efekty nie trzeba było czekać.