Państwo na zakupach

Od zmiany władzy politycznej w 2015 r. mamy w Polsce zmianę paradygmatu gospodarczego: państwo już nie prywatyzuje, tylko renacjonalizuje, czyli odzyskuje niegdyś sprzedane „srebra rodowe".

Aktualizacja: 07.02.2022 07:20 Publikacja: 07.02.2022 05:00

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Foto: materiały prasowe

Czasem, jeśli ma taki interes, wyciąga nawet rękę po spółki prywatne „od zawsze". Czasem dosypuje kapitału tam, gdzie jest już obecne. Państwo jest wszechmocne i wszechwładne, to właściciel-superakcjonariusz w wielu spółkach giełdowych, i na wszystko je stać. Nawet jeśli swoje zakupy akcji chce finansować z... Funduszu Reprywatyzacji, co – niezależnie od podstaw prawnych – jest jednak pogwałceniem rozumienia pewnych pojęć w języku polskim. Więc może lepiej po prostu przechrzcić ten celowy wehikuł np. na Fundusz Renacjonalizacji, aby wszystko było jasne i zrozumiałe?

Fundusz Reprywatyzacji powołano, aby zaspokajać roszczenia byłych właścicieli, których mienie zostało przejęte przez Skarb Państwa, czyli mówiąc wprost – znacjonalizowane. Z tego źródła wypłaca się np. odszkodowania, jeśli zapadły prawomocne wyroki, zawarto ugody albo zostały wydane decyzje administracyjne, a także pokrywa koszty postępowań, jeśli pozwany – Skarb Państwa – potrzebował np. ekspertyz biegłych. Po co w ogóle powstał taki twór?

Państwo po rozpoczęciu transformacji gospodarczej w latach 90. ubiegłego wieku obawiało się, że przedwojennych właścicieli często ograbiono z własności i przynajmniej niektórzy będą chcieli jakiejś formy zadośćuczynienia. Zatem chętnie prywatyzując, czasem majątek obarczony potencjalnie roszczeniami reprywatyzacyjnymi, zabezpieczało się na taki wypadek, aby mieć z czego płacić, gdy już zostanie przyparte do muru np. w sądzie. Niestety, brak ustawy reprywatyzacyjnej z prawdziwego zdarzenia sprawiał, że takich spraw mogło być potencjalnie wiele i to kosztownych. Państwo, samo z siebie, niespecjalnie chciało dobrowolnie zadośćuczynić ani posiadaczom przedwojennych papierowych obligacji skarbowych, ani posiadaczom akcji na okaziciela, powołując się np. na zniszczenia wojenne albo sprowadzając akty własności do pojęcia „kolekcjonerskich papierów wartościowych". Fundusz miał być rodzajem wentyla bezpieczeństwa, gdyby jednak ktoś się uparł i chciał coś odzyskać z zabranego majątku, mając ku temu mandat np. z wyroku.

Aby Fundusz Reprywatyzacji miał z czego płacić, przeznaczane na niego było 5 proc. wpływów ze sprzedaży akcji skomercjalizowanych przez Skarb Państwa spółek, czyli z ich prywatyzacji. Utworzono go na bazie ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji z 1996 r. Jak to bywa w naszych realiach politycznych, zawsze taka kasa odłożona gdzieś na boku, nawet na szczytny cel, kusi jednak decydentów, aby coś czasem pozyskać dla państwa, gdy znajduje się w potrzebie. Niezależnie od tego, czy na ustach ma się liberalne slogany gospodarcze czy pociąg do nacjonalizacji.

Za rządów PO–PSL wprowadzono zapis, że nadwyżki środków z Funduszu minister skarbu może przekazywać do przychodów budżetu państwa, i zarządzono jednorazową wpłatę miliarda złotych. Obniżono też przejściowo wysokość odpisu (do 1,5 proc.). Uzasadnieniem była konieczność ratowania kasy państwa w sytuacji dekoniunktury gospodarczej. Wpływy z prywatyzacji były wówczas tak wysokie, że Fundusz tyle świeżej kasy nie potrzebował, za to wsparcia potrzebowała kasa państwa. Po utracie władzy przez PO–PSL okazało się, że dodatkowo można także nabywać akcje w spółkach za pieniądze Funduszu. Kolejnym uzasadnieniem do korzystania przez państwo ze Funduszu stała się... pandemia. Państwo spokojnie może iść z nim na zakupy, ze szczególnym uwzględnieniem wzmocnienia perspektyw rozwojowych gospodarki po pandemii (także z przekazanych środków i skarbowych papierów wartościowych). Na efekty nie trzeba było czekać.

Inwestorów giełdowych zelektryzowała informacja, że dwa wielkie kontrolowane przez państwo koncerny energetyczne – PGE i Enea – planują wielkie emisje akcji dla grona wybranych inwestorów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo energetyka potrzebuje ogromnych środków na inwestycje, abyśmy kiedyś nie siedzieli przy świeczkach. Tym bardziej że zakładane cele emisji powinny przypaść inwestorom i akcjonariuszom do gustu, przynajmniej z powodów trendów w branży energetycznej. PGE chciałaby zdobyć środki na realizację strategii „zazielenienia" koncernu przez inwestycje w OZE, a Enea chce na dystrybucję. I na tym oczywistości związane z emisjami się kończą, ponieważ obydwaj emitenci wnioskują o objęcie akcji przez Skarb Państwa właśnie z Funduszu Reprywatyzacji. Jeśli państwo obejmie swoją minimalną wielkość oferowanych akcji spółek, to jedynie utrzyma stan posiadania. Jeśli więcej, to faktycznie będzie to dalszym krokiem w ich nacjonalizacji. O ile, jak wspomniałem, samym spółkom nie można nic zarzucić, jeśli chodzi o cele emisji, wszak wspieranie OZE jest elementem tak potrzebnej transformacji energetycznej, a nie od dziś wiadomo, że bez dalszych kosztownych inwestycji w sieć dystrybucyjną trudno będzie np. przyłączać rozproszone źródła prosumenckie, o tyle już wątpliwości budzi w tym rola, jaką ma odegrać państwo. Pachnie to realizacją strategii nacjonalizacji. Dość przewrotne jest, że sięga na ten cel po pieniądze, które gromadzone są w funduszu mającym w nazwie „reprywatyzacja".

Zatem finansowanie zakupu akcji z Funduszu Reprywatyzacji to także pod względem znaczenia językowego zwyczajne nieporozumienie związane z samą istotą nazewnictwa podejmowanych działań, bo z jednej strony mamy nacjonalizację, a z drugiej reprywatyzację, więc pojęcia jednak – przynajmniej na zdrowy rozum – się wykluczające. Nie przystoi jednego finansować z drugiego, bo choć ustawy i rozporządzenia pisane w Polsce potrafią – jak wiemy z doświadczenia – wytrzymać wszystko, to należałoby jednak zaapelować do decydentów o minimum zgodności językowej. Jeśli już chcą to zrobić w taki sposób, to niech przynajmniej zmienią nazwę Funduszu Reprywatyzacji np. na Fundusz Renacjonalizacji. I ewentualnie dołożą słowo „Narodowy". Wtedy wszystko będzie – przynajmniej językowo – zgodne z powszechnie przyjętym rozumieniem znaczenia słów, czyli po polsku.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek