Na początek trochę egzotyki. W latach 2010-2020 rynki z uwagą przyglądały się strategii gospodarczej rządu japońskiego zwanej abenomiką. Jej celem była walka z deflacją (skutkującej niskim wzrostem PKB) poprzez stymulację inflacji za pomocą luźnej polityki pieniężnej (i co za tym poszło – fiskalnej). Miało to pobudzić zerowy wzrost gospodarczy i docelowo zmniejszyć wskaźniki zadłużenia vs PKB.
Niektórzy z nas pamiętają pewnie jeszcze nagłówki z gazet chwalących tę politykę, jako nową jakość, jeśli chodzi o pobudzanie gospodarki do wzrostu poprzez stymulowanie inflacji kosztem rosnącego zadłużenia i związanego z tym osłabiania waluty. Wydaje się nawet, że na tym tle wzrosła popularność MMT (Nowoczesnej Teorii Monetarnej) w ostatnich latach.
A dzisiaj?
Inflację w Japonii faktycznie udało się pobudzić (w maju wyniosła 3,7 proc. ), choć ze wzrostem PKB jest już gorzej (ostatnie prognozy poniżej 1 proc w 2025). Jakim kosztem? Rentowności japońskich obligacji LT wzrosły z 0,5 proc do ponad 3 proc, ale mimo to na aukcjach popyt w stosunku do podaży jest ostatnio najniższy od kilkunastu-kilkudziesięciu lat. Dług publiczny przekroczył już 250 proc PKB. Fakt, że połowa obligacji jest w rękach japońskiego banku centralnego jedynie do pewnego stopnia zmniejsza dolegliwość wysokiego zadłużenia. Brak wstrzemięźliwości, jeśli chodzi o wysokość deficytu budżetowego robi się obecnie problematyczny zwłaszcza na tle starzejącego się społeczeństwa i malejącej populacji. Pytanie kto pierwszy ucierpi – Japończycy lokujący swoje oszczędności w obligacjach z nadzieją ich wykorzystania na starość (nie zdając sobie sprawy, że będą one realnie mniej warte niż wpłacone środki) czy rząd, który będzie musiał zmierzyć się z malejącym popytem na nowe emisje?
Czy to nam przypomina?
Bo obecnie obserwujemy:
– w USA plany zmniejszenia podatków, utrzymania wysokiego deficytu budżetowego przy rosnących rentownościach i spadku popytu na papiery na aukcjach. I radość ze słabnącego dolara,