W praktyce jest to więc powtórka strategii stosowanej zarówno przez amerykański Fed, jak i japoński bank centralny. Tak jak można było przypuszczać, po pierwszych euroforycznych reakcjach przychodzi czas krytyki.
Nie zamierzam tu powtarzać tylekroć już przytaczanych w ostatnich dniach argumentów dotyczących negatywnych aspektów tego planu. Najlepszym dowodem, jakie budzi wątpliwości, niech będą zastrzeżenia członka Rady Zarządzającej EBC i równocześnie szefa niemieckiego Bundesbanku Axla Webera. Uznał on mianowicie, że decyzja o zakupach papierów dłużnych tzw. państw peryferyjnych strefy euro stanowi „znaczące ryzyko”, i podkreślił, że zajmuje „krytyczne stanowisko” w sprawie tego rodzaju udziału EBC w planie pomocy.
W świetle ostatnich turbulencji na rynkach finansowych zasadne wydaje się podjęcie próby zdiagnozowania przyczyn choroby, która trawi przynajmniej część państw strefy, a w efekcie pośrednio cały euroland. W tym celu należy odbyć krótką podróż w czasie.
Praprzyczyną obecnych kłopotów jest strukturalna nierównowaga makroekonomiczna jej państw członkowskich. Jest nią również trwająca wiele lat aprobata dla łamania reguł wyznaczonych w traktacie z Maastricht.
Wprowadzając w życie unię walutową opartą na wspólnej walucie – euro – przyjęto pewne sztywne zasady, których przestrzeganie miało gwarantować jej stabilność i wiarygodność. Za łamanie tych zasad przewidziano sankcje. Prawdopodobnie, gdyby w ślad za deklaracjami poszła konsekwencja w realizacji przyjętych zasad, dzisiejsze wątpliwości odnośnie do przyszłości strefy euro nigdy nie stałyby się tematem poważnych dyskusji.