Według oczekiwań deficyt budżetu centralnego na rok przyszły ma wynieść 40 mld złotych lub nawet nieco mniej. Rząd może przedstawić to jako sukces, bo planowany na rok bieżący deficyt to ponad 52 mld złotych. Zorientowani w temacie wiedzą jednak, że rzeczywistość wygląda inaczej, gdyż poza budżetem mamy jeszcze spore kwoty dotacji do systemu emerytalnego, kredytów zaciąganych przez ZUS czy finansowania projektów unijnych.
Do niedawna słuszną miarą deficytu centralnego były potrzeby pożyczkowe netto (czyli wartość wyemitowanego długu minus wartość długu spłaconego), jednak i ta kwota jest teraz oficjalnie zaniżona poprzez genialną koncepcję Krajowego Funduszu Drogowego, którego powołanie służyło spowolnieniu wzrostu ścieżki relacji długu do PKB. Przypomnijmy, że najbardziej bolesnym w konsekwencjach jest przekroczenie progu 55 proc., wymuszającego przedstawienie budżetu, który miałby za zadanie tę relację obniżyć (czyli w praktyce zaproponowanie nadwyżki budżetu centralnego).
Oczywiście, teoretycznie ustawę można zmienić, jednak skutek takich działań mógłby dalece przekroczyć efekty rynkowe wypowiedzi przedstawicieli węgierskiego rządu, którzy porównali swój kraj do Grecji. Teoretycznie zatem ten ustawowy próg powinien odpowiednio wcześnie wymuszać reformy, jak na przełomie lat 2003 i 2004. Okazuje się jednak, że zamiast reform można posłużyć się odrobiną kreatywnej księgowości.
Przy oczekiwanym obecnie przez rynek poziomie wzrostu gospodarczego i spodziewanym umocnieniu złotego relatywnie niewielkie machinacje (na pierwszy ogień poszedł już Fundusz Rezerwy Demograficznej) zapewnią dość bezpieczne przejście poniżej wspominanego progu 55 proc. w 2011 r.
Czyli przez okres dłuższy niż trwać będzie obecna kadencja Sejmu.Liczenie na korzystne uwarunkowania ekonomiczne jest jednak o tyle niebezpieczne, że większość zmiennych wpływających na relację długu do PKB działa w tym samym kierunku. W optymistycznym scenariuszu dobrej globalnej koniunktury mamy zatem wyższe tempo wzrostu PKB (czyli wyższy mianownik), wyższe wpływy podatkowe jako konsekwencja lepszej sytuacji na rynku pracy, wyższej konsumpcji, prawdopodobnie wyższej inflacji oraz większych zysków firm, a w końcu silniejszego złotego w wyniku wyższego apetytu na ryzyko na rynkach globalnych.