Przypomnijmy, że wówczas w momencie podejmowania decyzji członkowie RPP znali odczyt inflacji za marzec 2012 roku, który wynosił 3,9 proc. r./r. Rok później, w marcu br., inflacja wynosi już 1 proc. r./r., a stopy procentowe są o 150 pkt bazowych niższe. Spadek inflacji w okresie ostatnich 12 miesięcy nie był niczym niespodziewanym, choć jego skala faktycznie była większa niż wtedy prognozowano. Pozwoliłem sobie przypomnieć ten fakt, ponieważ mam wrażenie, że obecnie mamy do czynienia z lustrzanym odbiciem tamtej sytuacji. Według prognoz inflacja zbliża się do tegorocznego minimum i powszechnie szacuje się, że w drugiej połowie zacznie wzrastać. Po obniżce stóp procentowych o 50 pkt bazowych w marcu br. Rada Polityki Pieniężnej zakomunikowała, że kończy cykl łagodzenia polityki pieniężnej i przechodzi do trybu „wait and see", ponieważ obecny poziom stóp jest wystarczający dla ustabilizowania poziomu inflacji w okolicach celu w średnim okresie. Jak wynika z opisu dyskusji na kwietniowym posiedzeniu Rady, żaden z jej członków nie zgłosił wniosku o obniżkę stóp procentowych, a więc nikt nie kwestionował słuszności decyzji o zakończeniu cyklu.
Z ostatnich wypowiedzi członków RPP wynika jednak, że czworo z nich jest skłonnych poprzeć wniosek o obniżkę stóp procentowych na majowym posiedzeniu, co oznacza, że prawdopodobieństwa takiego kroku ze strony władz monetarnych nie można ignorować. Zastanawiam się zatem, co w ciągu ostatniego miesiąca zmieniło się w perspektywach sytuacji gospodarczej, że niektórzy członkowie RPP uznali wznowienie cyklu obniżek za konieczne już po tak krótkiej przerwie. Uważam, że w ciągu ostatniego miesiąca nie otrzymaliśmy informacji, które istotnie zmieniłyby średniookresowe prognozy gospodarcze. To prawda, że spadły ceny na rynkach surowcowych, ale prowadzenie polityki pieniężnej nie polega przecież na podążaniu ze stopami procentowymi w ślad za cenami ropy naftowej czy metali. Spadek inflacji konsumenckiej był oczekiwany, w dużej mierze wynikał z niższych podwyżek cen artykułów spożywczych w okresie przedświątecznym niż przed rokiem. Dane o produkcji przemysłowej i sprzedaży detalicznej za marzec były bliskie prognozom, dodatkowo były dość trudne w interpretacji ze względu na przesunięcie terminu świąt wielkanocnych względem poprzedniego roku. GUS zrewidował istotnie dane o PKB za IV kwartał, ale to już dość odległa historia. Nie ma też podstaw do odwracania scenariuszy makroekonomicznych po kilku słabszych odczytach zagranicznych wskaźników koniunktury, zważywszy że na początku roku wskaźniki te notowały zaskakująco silne zwyżki.
Nasuwa się porównanie obecnej sytuacji do tej sprzed roku, ponieważ mogłoby się okazać, że po obniżce stóp procentowych w maju, zgodnie z oczekiwaniami w drugim półroczu inflacja zacznie stopniowo wracać do celu inflacyjnego, a wzrost gospodarczy przyspieszać. Tymczasem rynek nabrałby apetytu na dalsze cięcia stóp, do których już by nie doszło.
Cykl obniżek i tak był spóźniony, więc teraz zmianami stóp nie wpłyniemy na poziom inflacji w najbliższych miesiącach i w tej sytuacji zaskakiwanie rynku obniżką stóp po zapowiedzeniu zakończenia cyklu byłoby nieuzasadnione. To nie bieżący poziom inflacji powinien być obecnie najważniejszym czynnikiem determinującym decyzje RPP, ale dane wskazujące na dynamikę popytu, które można traktować jako prognostyk przyszłej inflacji. Gdyby dane ze sfery realnej za drugi kwartał okazały się gorsze od prognoz i nie dawały nadziei na zapowiadane ożywienie gospodarcze, wznowienie cyklu obniżek nie byłoby już niespodzianką. W obecnej sytuacji lepszym rozwiązaniem jest zaczekanie z decyzją o ewentualnym dalszym poluzowaniu polityki pieniężnej do lipca, gdy zostanie opublikowana średniookresowa projekcja NBP. Wówczas można by pokusić się na przemyślenia i wnioski z okresu przebywania w trybie „wait and see".