Jeszcze w styczniu kilku członków Fedu twierdziło, że wkrótce kolejna runda luzowania ilościowego może być konieczna, zaś kilku innych nie wykluczało poparcia dla takiej inicjatywy w przyszłości. Zatem zmiana w ciągu tych dwóch miesięcy jest dość istotna i praktycznie wyklucza możliwość rozluźnienia przy założeniu, że ożywienie gospodarcze będzie kontynuowane. W interpretacji zmiany retoryki członków Fedu nie należy posuwać się jednak zbyt daleko.
„Minutes" nie powinny skłaniać do oceny, że kierowany przez Bena Bernankego Fed przybiera twarz jastrzębia. Jeśli ktokolwiek miałby co do tego wątpliwości, powinien dokładnie prześledzić wystąpienie traktujące o sytuacji na rynku pracy w USA, które Bernanke wygłosił pod koniec marca. W wystąpieniu tym szef Fed odnotował wyraźną poprawę w zatrudnieniu i jeszcze większą w spadku stopy bezrobocia (miary te sporządzane są na podstawie dwóch odrębnych badań), ale jednocześnie stwierdził, że ta poprawa nie jest jeszcze na tyle istotna, aby gospodarka nie wymagała wsparcia polityki monetarnej, gdyż stopa bezrobocia jest nadal dużo wyższa od stopy neutralnej (dla inflacji). Ta druga jest nieobserwowalna i musi być szacowana. Posługując się 20-letnią średnią ruchomą – narzędziem prostym, ale moim zdaniem nie najgorszym, możemy oszacować tę stopę na 6,6 proc. W lutym różnica pomiędzy stopą bezrobocia a średnią wynosiła 1,7 punktu procentowego. Tymczasem Fed nigdy nie zainicjował cyklu podwyżek, gdy ta różnica była większa niż 1,3 pp (rok 1977), a w większości przypadków cykl ten był uruchamiany w momencie, gdy stopa bezrobocia zbliżała się do średniej. Co więcej, w oficjalnych prognozach Fed szacuje stopę neutralną na 5–6 proc. (nie przyznając, że recesja doprowadziła do wzrostu bezrobocia strukturalnego w zauważalnym stopniu), co dodatkowo obniża poziom, przy którym Fed zdecyduje się na pierwszą podwyżkę.
W tych porównaniach jest jedna bardzo istotna różnica: polityka monetarna nigdy nie była tak ekspansywna. Mówimy tu o stopie procentowej, a przecież jest jeszcze ogromna pozycja aktywów, które zgromadził amerykański bank centralny. Rodzi to zatem pytanie, czy w owej sytuacji Fed nie powinien zmienić kursu (choćby metodą bardzo małych kroków) z większym wyprzedzeniem. Prezentowana przez Bernankego retoryka wskazuje, że tego nie zrobi, podobnie jak nie zrobił tego Allan Greenspan dekadę temu (kiedy również stopy były rekordowo niskie). To zaś oznacza, że zacieśnienia monetarnego można oczekiwać najwcześniej, gdy stopa bezrobocia obniży się do 7 proc. Według prognoz Fedu nastąpi to najwcześniej w końcówce 2013 r., ale bardziej prawdopodobnie dopiero w 2014 r. Stąd w komunikacie Fed zapowiedź, że stopy mogą wzrosnąć dopiero w drugiej połowie 2014 r. Naturalnie istnieje ryzyko, iż Fed zaostrzy nieco retorykę po wyborach prezydenckich w USA. Jednak do tego czasu polityka monetarna nie powinna ani szkodzić rynkom akcji, ani szczególnie pomagać dolarowi.
Polityka monetarna Fedu ma ogromne znaczenie dla wyceny aktywów. Niski poziom stóp procentowych sprzyja wycenie akcji, szczególnie w okresie ożywienia gospodarczego, kiedy jednocześnie rośnie oczekiwane tempo wzrostu gospodarczego. Przykład roku 2005 w USA pokazuje, że początek cyklu zacieśnienia monetarnego może być dla rynków akcji nieprzyjemny. Tym razem zmiana kierunku polityki może mieć też długoterminowe konsekwencje dla notowań dolara, który przez lata tracił na wartości względem większości walut. Ten fakt będzie też przełomowy dla rynków metali szlachetnych, definitywnie kończąc dekadę prosperity. Jednak łącząc przedstawioną historię poczynań Fedu oraz retorykę jego szefa, takich efektów można oczekiwać najwcześniej w końcówce roku, gdyby po wyborach prezydenckich w USA pojawiły się oczekiwania na podwyżkę stóp już w 2013 r.
Tym samym polityka monetarna w USA nie będzie miała w tym roku negatywnego wpływu na rynki akcji, czy pozytywnego dla dolara. Nie oznacza to oczywiście, że akcje nie mogą tracić bądź dolar umacniać się, ale raczej z innych względów, jak np. silniejsze od oczekiwań spowolnienie chińskiej gospodarki.