Co wolno wojewodzie...

Jednym z palących problemów na początku 2009 r. stały się kredyty hipoteczne w walutach obcych, przede wszystkim we franku szwajcarskim. Gwałtowne osłabienie złotego wobec „twardych" walut spowodowało skok wartości zadłużenia gospodarstw domowych.

Aktualizacja: 19.02.2017 02:06 Publikacja: 17.07.2012 06:00

Grzegorz Zatryb, główny strateg Skarbiec TFI

Grzegorz Zatryb, główny strateg Skarbiec TFI

Foto: Archiwum

Zjawisko bardzo niebezpieczne, zwłaszcza z punktu widzenia systemu bankowego. Silny frank działa bowiem w podwójnie szkodliwy sposób: poprzez zwiększenie kwoty raty podnosi liczbę kredytów zagrożonych i jednocześnie może zdarzyć się tak, że wartość zabezpieczenia spadnie poniżej wartości kredytu. To drugie tym bardziej prawdopodobne, że w 2008 r. bardzo popularne były kredyty na 100 i więcej procent wartości nieruchomości stanowiącej zabezpieczenie. Co gorsza, w wielu wypadkach kredyt był udzielany tylko dzięki temu, że rata walutowa była niższa od złotowej i tylko na taki kredyt stać było kredytobiorców. Nietrudno zauważyć, że ocena ryzyka kredytowego dokonywana w ten sposób kompletnie ignorowała istnienie ryzyka kursu walutowego, które bezpardonowo dało o sobie znać po upadku Lehman Brothers. Nie tylko banki i gospodarstwa domowe zlekceważyły ryzyko walutowe. Słynna afera z opcjami pokazuje, że i przedsiębiorstwa nie bardzo sobie poradziły z tym zagadnieniem. Umacnianie się złotego trwające w zasadzie nieprzerwanie od lutego 2004 r. przyzwyczaiło wszystkich do jednokierunkowego ruchu kursów. We wspomnianym okresie złoty umocnił się w stosunku do euro o 34 proc., do dolara amerykańskiego o 46 proc., a do franka szwajcarskiego o 36 proc. Jakież było zdziwienie, gdy od sierpnia 2008 do lutego 2009 r. złoty stracił do tych walut odpowiednio 53 proc., 89 proc. i 70 proc. Czyli całe umocnienie złotego trwające ponad 4 lata zostało w pół roku zanegowane. Pół biedy, gdy ktoś brał kredyt frankowy w 2004 r. (a takich raczej nie było), gdyż po prostu wrócił do punktu wyjścia. Gorzej, jeśli podpisał umowę z bankiem w 2008 r.

Mimo to uważam, że kredyt we franku szwajcarskim był bardzo dobrym pomysłem. Złoty w horyzoncie czasu trwania kredytu mieszkaniowego jest raczej skazany na umacnianie się. Kryzys ten proces zaburzył, ale go nie zmienił. Wbrew zgłaszanym co pewien czas rewelacjom nic się nie zmieniło w podstawach ekonomii. Nawet dziś osoby, które zaciągnęły taki kredyt na „górce" złotego nie mogą narzekać, gdyż niższe odsetki skompensowały im wzrost wartości kapitału. Zresztą problem ten był znacznie większy na Węgrzech, co doprowadziło do wprowadzenia rozwiązań z poprzedniej epoki i innego systemu ekonomicznego przez populistyczny rząd Orbana. Niestety i u nas stało się sporo złego. Co prawda nie doszedł do skutku „skok na banki", jaki wykonano u naszych bratanków, ale i tak wylano dziecko z kąpielą. Mam na myśli rekomendacje nadzoru bankowego: „S" i „SII". W praktyce uniemożliwiają one udzielanie kredytów w walutach obcych, niezależnie od sytuacji rynkowej i rzeczywistych warunków, takich jak choćby poziom kursu i jego ryzyka. Rekomendacje te mają za zadanie?ochronić obywateli przed nadmiernym zadłużaniem się. Ale czy rzeczywiście tak jest? Przecież obywateli obciąża nie tylko zadłużenie prywatne, de facto spoczywa na ich barkach ciężar zadłużenia publicznego. W znacznej części szybki wzrost wartości i udziału zadłużenia zagranicznego Skarbu Państwa od początku 2008 r. wynika z osłabienia złotego. Jednak reszta to zwiększona aktywność Ministerstwa Finansów na zagranicznych rynkach długu.

Mimo osłabienia złotego w stosunku do walut, w których zaciągane były kredyty hipoteczne, udział walutowego zadłużenia gospodarstw domowych w zadłużeniu ogółem (na finansowanie zakupu nieruchomości) spadł w stosunku do szczytowej wartości z lutego 2009 r. o 13 pkt proc. Wyraźnie widać więc, że zadłużenia prywatne i publiczne obciążone ryzykiem kursu walutowego od kilku lat zmieniają się podobnie, tyle że w przeciwnych kierunkach. Nieuchronnie rodzi to pytanie: skoro państwo zabrania obywatelom zadłużania się w walutach obcych, to dlaczego samo robi to w coraz większym stopniu?

Odpowiedź nie jest prosta i zapewne nie ma też jednej odpowiedzi. Oficjalne stanowisko Ministerstwa Finansów jest takie, że finansowanie zagraniczne jest tańsze, a ponadto promuje Polskę na rynkach finansowych. O ile z tą druga częścią trudno się nie zgodzić, to można zastanawiać się, czy potrzeba do tego aż jednej trzeciej całego długu Skarbu Państwa. Zdecydowanie lepiej brzmi pierwsza część, czyli niższe koszty. Temu też trudno zaprzeczyć. Pojawiają się tu jednak dwie wątpliwości. Jeżeli rzeczywiście jest taniej, to dlaczego beneficjentem tego zjawiska nie mogą być także gospodarstwa domowe? Libertarianin odpowiedziałby odruchowo, że państwo nie znosi konkurencji. Zostawmy jednak tę wątpliwość i zajmijmy drugą. Ex post dług zagraniczny jest rzeczywiście, jak dotąd, tańszy. Skąd jednak Skarb Państwa wiedział, w momencie emisji, że tak będzie? Przecież dług taki obarczony jest ryzykiem kursowym i jego wartość zależy także od czysto rynkowych czynników. Wszyscy doskonale pamiętamy emocje z końca roku, gdy analitycy obliczali, przy jakim poziomie kursów złotego dług publiczny przekroczy barierę 55 proc. PKB. Pod wpływem tej niepewności podjęto decyzję, że wartość zadłużenia zagranicznego będzie liczona według kursu średniorocznego, a nie punktowego, na ostatni dzień roku.

Aby uniknąć zmian wartości jakiegoś instrumentu finansowego nominowanego w walcie obcej, jedynym pewnym sposobem jest zabezpieczenie się przed ryzykiem kursowym. Najprostszym sposobem jest terminowa transakcja kupna waluty w przypadku wyemitowanych obligacji. Dzięki temu znany jest kurs, po jakim spłacone zostanie zadłużenie. Ma to kluczowe znaczenie dla stwierdzenia, jakie są faktyczne koszty długu walutowego. Upraszczając kwestię, w momencie podejmowania decyzji o zadłużeniu się w walucie obcej jedynym sposobem na określenie opłacalności jest porównanie kosztów tego długu powiększonych o koszt zabezpieczenia przed ryzykiem kursowym z kosztem długu w walucie?krajowej. Dokonajmy takiej analizy na przykładzie emisji Skarbu Państwa przeprowadzonej w euro.

18 czerwca emisja została rozliczona po cenie 99,81, co oznacza rentowność w terminie do wykupu 3,77 proc. p.a. Tego samego dnia obligacja złotowa, o zbliżonym terminie wykupu, WS0922, miała na rynku wtórnym rentowność 5,29 proc. Można założyć, że z taką samą rentownością Ministerstwo Finansów wyemitowałoby nowy, 10-letni, dług. Na pierwszy rzut oka wygląda, że dług zagraniczny jest tańszy. Musimy jednak jeszcze wyeliminować ryzyko kursowe, którego nie ma w przypadku obligacji złotowych. W tym celu do rentowności obligacji nominowanej w euro musimy dodać koszty zabezpieczenia przed ryzykiem zmiany kursu EUR/PLN. Tu napotykamy problem natury technicznej, gdyż na rynku nie funkcjonują tak długoterminowe instrumenty zabezpieczania przed ryzykiem kursowym. Standardową procedurą jest zawieranie krótszych transakcji zabezpieczających i następnie rolowanie ich w momencie wygaśnięcia. W dniu emisji tych obligacji nominowanych w euro, różnica pomiędzy rocznym kursem terminowym a kursem kasowym wynosiła 1690 pb. Oznacza to koszt w skali roku na poziomie 3,96 proc. Aby można było porównywać rentowność obligacji wyemitowanej na rynki zagraniczne z krajowymi, trzeba?wyeliminować element ryzyka kursowego, czyli dodać koszt zabezpieczenia. W efekcie w pierwszym roku rentowność takiej inwestycji wyniosłaby 7,7 proc. p.a. Porównując to z rentownością WS0922 widać, iż na gruncie analizy finansowej emisja zagraniczna nie jest opłacalna. Oczywiście koszt zabezpieczenia jest zmienny w czasie, zależy bowiem od relacji stóp procentowych rynku pieniężnego w Polsce i w strefie euro. Historyczne dane nie są jednak optymistyczne. Przeciętnie w ostatnich 10 latach koszt rocznego zabezpieczenia wynosił około 220 pb. Przewyższa to różnicę w rentowności obligacji w euro i złotych emitowanych przez Ministerstwo Finansów, można więc uznać, że nie ma twardych, opartych na analizie przesłanek do emisji zagranicznych.

Wcześniej napisałem, że moim zdaniem kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich był i jest dobrym pomysłem z punktu widzenia kredytobiorcy. Będąc konsekwentnym, muszę przyznać, że i emitowanie obligacji na rynki zagraniczne ma sens i redukuje koszty obsługi zadłużenia zagranicznego. Jednak moje przekonanie oparte jest na założeni, bardzo zasadnym, ale jednak tylko założeniu, iż złoty będzie się umacniał. Element założenia powoduje zaś, że takie działanie ma charakter spekulacji na kursie walutowym. Szary obywatel został takiej możliwości w praktyce pozbawiony. Nadzór finansowy musiał mieć po temu poważne przesłanki. Jednak w jakiś sposób przesłanki te najwyraźniej nie dotyczą państwa polskiego. Można snuć teorie, że albo Ministerstwo Finansów przesadza z poziomem podejmowanego ryzyka, albo KNF swoją rekomendacją zrobiła więcej złego niż dobrego. Niezależnie od tego poważne pytania pozostają.

Felietony
Wspólny manifest rynkowy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Felietony
Pora obudzić potencjał
Felietony
Kurs EUR/PLN na dłużej powinien pozostać w przedziale 4,25–4,40
Felietony
A jednak może się kręcić. I to jak!
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Felietony
Co i kiedy zmienia się w rozporządzeniu MAR?
Felietony
Dolar na fali, złoty w defensywie