Pewność tych stwierdzeń jest tak ogromna, że podświadomie nasuwają mi się przewrotne pytania. Czy tak jest naprawdę? Czy w naszym, konkretnym, polskim przypadku twierdzenie, że obniżki stóp procentowych oznaczają nieuchronne osłabienie krajowej waluty rzeczywiście jest zasadne? Poszukajmy odpowiedzi na te pytania.
Nasze przemyślenia odnośnie do złotego zacznijmy bardzo ogólnie. Zacznijmy bowiem od dogmatu, który w czasie bieżącego kryzysu potwierdził się nieraz. Dogmatu mówiącego, że działaniami inwestorów kierują dwie siły: chciwość i strach. Czyli, innymi słowy, że decyzjami inwestorów rządzi nie tylko stopa zwrotu, ale również stopień awersji do ryzyka. Wiem, powyższe stwierdzenie mocno trąci banałem, ale trzeba od niego zacząć.
Mając na uwadze powyższe uwarunkowania zadajmy sobie pytanie, co sprawiło, że w ciągu ostatnich lat inwestorzy zagraniczni tak ochoczo wpompowywali całkiem spore pieniądze w polski rynek obligacji? Bez większego ryzyka powiedzieć można, że złożyło się na to kilka bardzo prostych czynników. Po pierwsze to, że nie jesteśmy w strefie euro, a więc znajdujemy się poza epicentrum kryzysu. Po drugie to, że inwestorzy trochę uwierzyli w „syndrom zielonej wyspy", czyli że polska gospodarka w znacznej mierze odporna jest na szoki zewnętrzne. Po trzecie to, że od początku kryzysu nasza krajowa polityka fiskalna, jak również zarządzanie długiem stoją na naprawdę wysokim poziomie. No i oczywiście poziom stóp procentowych. Zbierając razem wszystkie powyższe czynniki można więc odnieść wrażenie, że istotną przesłanką, która w ciągu ostatnich lat czyniła Polskę tak atrakcyjnym miejscem dla inwestycji, było bezpieczeństwo oferowane przez peryferyjny, odporny i całkiem dobrze zarządzany kraj. A to z kolei sugeruje, że strach (np. przed kryzysem na rynkach bazowych), przynajmniej w takim samym stopniu co chciwość, przyciągał do Polski coraz to nowe transze zagranicznych inwestycji portfelowych.
Teraz, uzbrojeni w zaprezentowane wyżej wnioski, możemy powrócić do pytań postawionych na początku niniejszego artykułu. Zakładając, że powyższe dywagacje mają w sobie przynajmniej ziarno prawdy i rzeczywiście dotychczasowy napływ inwestycji portfelowych do naszego kraju wynikał w dużej – jeśli nie przeważającej – mierze ze strachu (a w zasadzie z potrzeby bezpieczeństwa), potencjalna średniookresowa (czyli mierzona w horyzoncie przynajmniej kilkumiesięcznym) reakcja złotego na działania polityki pieniężnej może być zgoła odmienna, niż uczą nas podręcznikowe zależności. Dlaczego? Ponieważ obecnie, poza RPP, mało kto obawia się inflacji. Za to, czy to w ujęciu globalnym czy regionalnym, z wahań rynkowych wciąż wyziera strach przed recesją, przedłużającym się spowolnieniem czy w najlepszym przypadku przed niewystarczającym ożywieniem. To oznacza, że wszystko, co zmniejsza szanse Polski na scenariusz recesyjny, powinno znaleźć pozytywne odzwierciedlenie w sytuacji rynkowej, a wszystkie działania zwiększające ryzyko tejże recesji powinny się spotkać z negatywną reakcją rynkową.
Z powyższego punktu widzenia hamletyzująca i widząca wszędzie zagrożenia inflacyjne RPP, prowadząc politykę powolnych i niezdecydowanych obniżek stóp procentowych (lub szybko kończąca cykl poluzowania polityki pieniężnej), może paradoksalnie się przyczynić do osłabienia złotego. Dlaczego? Gdyż – przy coraz gorszych wynikach krajowej produkcji i sprzedaży – taka polityka pieniężna może eskalować obawy rynkowe przed tym, że Polskę czeka smutny scenariusz recesyjny. Scenariusz niosący spore negatywne konsekwencje dla oceny stabilności naszej gospodarki i polityki fiskalnej.