Jeszcze przed 2004 r. naszą gospodarkę aktywnie pobudzały unijne fundusze przedakcesyjne, zastąpione po wejściu Polski do UE standardowymi programami wsparcia unijnego. To istotny bodziec rozwoju i bez ich wykorzystania przede wszystkim infrastruktura transportowa i ekologiczna byłyby na daleko niższym poziomie niż osiągnięty obecnie. Jednak zasady przyznawania i wykorzystywania środków pomocowych mają w sobie pewne pułapki, które jeśli nie są dobrze rozpoznane i unikane przez beneficjentów, mogą generować istotne problemy natury strukturalnej.

Są one przyznawane w określonej kwocie i na określony czas, w którym muszą zostać wykorzystane zgodnie z ich przeznaczeniem na finansowanie inwestycji w obszarach, które są nimi objęte. Jeśli wykorzystanie jest niepełne, to w kolejnej rundzie przyznawania należy liczyć się z ryzykiem ich znacznego zmniejszenia. Słabe wykorzystanie funduszy wykorzystywane jest przez opozycję do skutecznych ataków medialnych na rządzących i wskazywania na ich niekompetencję oraz wynikające z niej wymierne straty finansowe. Zmusza to z natury ociężałą administrację do skutecznego działania, chociaż ten swoisty przymus wydatkowania konkretnej kwoty w konkretnym czasie prowadzi też do finansowania nieuzasadnionych ekonomicznie, ale spełniających formalne warunki, inwestycji.

W Polsce skala zaległości infrastrukturalnych pozostaje wciąż tak duża, że nie jest trudno wybrać projekty inwestycyjne dobrze uzasadnione ekonomiczne i potrzebne z punktu widzenia potencjału rozwojowego poszczególnych regionów. Jednak już teraz można wskazać przykłady, gdzie wykorzystanie środków unijnych okazało się niewypałem i zaciągnięte w ramach wkładu własnego kredyty i obligacje obciążają nadmiernie finanse gminne, uniemożliwiając realizację kolejnych, jeszcze bardziej potrzebnych inwestycji, a w skrajnym przypadku mogą prowadzić do niewypłacalności. Z kolei konstrukcja funduszy mających wspierać innowacyjność gospodarki umożliwia pozyskiwanie finansowania na projekty komercyjne, które tylko z nazwy są innowacyjne lub prowadzą do budowy biznesu opartego na produkcie, który nie jest na rynku potrzebny. Ich właściciele i zarządy żyją dzięki nim na wysokim poziomie i teraz, gdy następuje ich rozruch, desperacko poszukują naiwnych inwestorów, a w najlepszym razie dodatkowego finansowania, aby zapewnić sobie kilkuletni okres przeżycia gwarantujący, że nie będą musieli zwracać przyznanych dotacji.

Źle zarządzane strumienie nadmiernych i niewłaściwie wykorzystywanych dotacji europejskich zaburzają strukturę gospodarki, którą po ich wygaśnięciu ogarnia kryzys. Państwa i firmy realizujące projekty z wykorzystaniem funduszy UE, aby zapewnić sobie w krótkim czasie niezbędne środki na pokrycie wkładu własnego, zadłużają się na rynku finansowym. Początkowo środki pomocowe są wykorzystywane na oczywiste potrzeby w obszarze infrastruktury. Jednak wkrótce potem rozpoczyna się poszukiwanie inwestycji na siłę, tylko w celu zagospodarowania ogromnych kwot płynących z UE. Gospodarki uzależnione od strumieni łatwego pieniądza ulegają niekorzystnym zmianom strukturalnym. W momencie gdy źródło pieniędzy z UE zaczyna się kurczyć, krajowe gospodarki muszą się zderzyć z rzeczywistością. Wiele nietrafionych inwestycji stanowi pomnik gigantycznej niegospodarności i bezsensownego wydawania pieniędzy unijnych. Jednocześnie po gorączce inwestycyjnej pozostają ogromnie zadłużone finanse publiczne. Kraje beneficjenci korzystały z darmowego deszczu pieniędzy, bogate kraje UE – dostarczyciele pomocy, korzystały (w tym firmy z tych krajów) z kontraktów inwestycyjnych realizowanych w krajach beneficjentach, natomiast banki ochoczo udzielały oprocentowanego finansowania. Wszystko jest dobrze, dopóki mechanizm się nie zatnie. Później wszyscy wyrażają święte oburzenie i oskarżają się nawzajem. Nauczeni przykładem innych patrzmy wnikliwie już teraz na co, jak i kto wykorzystuje środki pomocowe UE – aby zminimalizować ich negatywny wpływ na strukturę gospodarki, a zmaksymalizować ich pozytywne oddziaływanie prorozwojowe. Jeszcze relatywnie nieliczne w Polsce, ale już bolące przykłady nieuzasadnionych inwestycji stanowią dosadną przestrogę. Jednak liczba głupstw, które popełnia się z rozsądku, jest daleko większa od tych, które się czyni rzeczywiście z głupoty.

Jednak, jeśli nie byłoby funduszy UE, a składka, którą Polska płaci do budżetu UE, byłaby przekierowana na inwestycje w kraju, to osiągnęlibyśmy znacznie mniejszy efekt, gdyż bez przymusu, który generuje system funduszy UE, żadna władza nie miałaby dość dyscypliny i siły, aby odpowiednie środki przeznaczyć na inwestycje. Przecież elektorat ma to do siebie, że bardziej ceni szybkie profity pod postacią podwyżek, ulg itp. niż długofalowe inwestycje, a rządzący co do zasady chcą utrzymać władzę, natomiast opozycja ją zdobyć. W horyzoncie czterech lat kadencji Sejmu wygrywa myślenie krótko- lub co najwyżej średnioterminowe. Gdy mamy uregulowany system funduszy UE z ich zasadami wykorzystania – wszyscy uczestnicy życia politycznego przyjmują to za naturalne i wyłączone z fundamentalnych dyskusji. Ponadto saldo rozliczeń z UE jest nadal bardzo wyraźnie dodatnie. Nie byłoby możliwe wygenerowanie porównywalnego wewnętrznego strumienia środków na inwestycje. Różnica jest tak duża, że żadne, nawet najbardziej efektywne, procedury i dodatkowe finansowanie dłużne nie byłoby w stanie zniwelować tej różnicy. Wydatkowanie tak ogromnych kwot wymaga sprawdzonych procedur i mechanizmów kontrolnych. Mimo wielu zastrzeżeń i luk w systemie funduszy unijnych na gruncie zdezintegrowanej polskiej polityki nie udałoby się szybko wypracować efektywnego systemu rozdziału i kontroli środków na inwestycje. Bez zewnętrznego nadzoru zagrożenie korupcją i nieprawidłowościami byłoby znacznie wyższe niż obecnie.