Czytając stare gazety, można się dowiedzieć, że amerykańska Komisja Papierów Wartościowych (SEC) uznała, że audytor wiedział, że spółka co roku zawyża zyski. Wiedział i w sumie patrzył na to przez palce, bo nie egzekwował od spółki wykonania zaleceń obniżenia wyników w sprawozdaniach rocznych. SEC w 2001 r. zawarła ugodę z audytorem, a ten zapłacił 7 mln dol. kary. To była w owym czasie najwyższa kwota, jaką zapłacił audytor za swoje ewidentne błędy. Dodatkowo trzej partnerzy Arthur Andersen zapłacili od 30 tys. do 50 tys. dol. kary i mieli zakaz audytu spółek publicznych przez trzy do pięciu lat. Czterech innych partnerów ukarano rocznym zakazem audytu. Poza ugodą z SEC Arthur Andersen wraz z Waste Management zawarł jeszcze jedną ugodę – z akcjonariuszami, którzy dostali łącznie 220 mln dol. odszkodowania.
W starych gazetach można przeczytać, że analitycy uważali wówczas ten przypadek za mocny sygnał ostrzegawczy dla wielkiej piątki audytorskiej związany z agresywną księgowością spółek. Jak pokazały przykłady Enronu i WorldCom, sygnał został zignorowany. Co więcej, w obu przypadkach w grę wchodziły zdecydowanie większe kwoty zawyżonych dzięki kreatywnej księgowości wyników niż w raportach Waste Management. Na dodatek w przypadku Enrona pracownicy audytora uczestniczyli w niszczeniu dokumentów.
16 lat po tym, jak w USA uchwalono ustawę Sarbanesa-Oxleya, o audytorach znów mówi się źle. I w Polsce, i na świecie. W Polsce m.in. za sprawą GetBecku i Indaty. Na świecie za sprawą upadku brytyjskiego konglomeratu Carillion, który pozostawił po sobie kilka miliardów długów, południowoafrykańskiej firmy Steinhoff International Holding, która zawyżała wyniki przynajmniej przez trzy lata (analitycy JPMorgan Chase już 10 lat temu mieli wątpliwości co do księgowości spółki), a także amerykańskiego Colonial BancGroup. Ten ostatni upadł w 2009 r., ale w tym roku sędzia federalny uznał, że audytor – PricewaterhuoseCoopers – dopuścił się zaniedbań w czasie audytów.
W połowie czerwca brytyjski i polski nadzór ogłosiły niezależnie, że audytorzy nie przykładają się do pracy. O ile w Polsce cytowane w gazetach słowa przewodniczącego KNF należy traktować jako opinię związaną z gęstniejącą atmosferą wokół kryzysu GetBeck, o tyle w Wielkiej Brytanii zastrzeżenia poparte zostały raportem opublikowanym przez Financial Reporting Council (FRC).
FRC uznał, że w przypadku KPMG, które było audytorem Carillion, nastąpiło „niedopuszczalne pogorszenie" jakości pracy. W ocenie FRC 50 proc. badań przeprowadzonych przez KPMG dla spółek z indeksu FTSE350 wymagało więcej niż nieznacznych poprawek. Rok wcześniej odsetek wynosił 35 proc. Średnia dla ośmiu największych firm audytorskich wynosiła 27 proc. i była – niestety – wyższa o 8 pkt proc. niż rok wcześniej.
W raporcie FRC krytyczne opinie o jakości audytów dotyczyły całej wielkiej czwórki. Stwierdzono m.in., że najwięksi wykazują niewystarczający sceptycyzm w trakcie audytów. Za to w przypadku czterech mniejszych audytorów – BDO, Grant Thornton, Mazars i Moore Stephens – FRC zauważył poprawę jakości pracy. I to jest dobra informacja. Oby nie spoczęli na laurach.