Europejskie zbywalne uprawnienia do emisji CO2 to w ostatnich kilkunastu miesiącach bardzo gorący towar. Na ich rynku trwa hossa, która może szybko się nie skończyć.
W połowie sierpnia zbywalne uprawnienia do emisji tony CO2 (European Union Allowances, czyli EUA) były najdroższe od dziesięciu lat i kosztowały ok. 18,3 euro. To o ponad 135 proc. więcej niż na początku roku i o 316 proc. więcej niż w maju 2017 r. Wszystko wskazywało, że rynek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i cena uprawnień dalej będzie szła w górę. Niektórzy sądzą, że jeszcze w tej dekadzie pokona dotychczasowy szczyt z 2008 r. i przekroczy 30 euro.
Wprowadzony w poprzedniej dekadzie unijny system handlu prawami do emisji CO2 (EU ETS) w założeniu ma sprzyjać ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych i realizacji paryskich porozumień klimatycznych, które zakładają zmniejszenie do 2030 r. emisji CO2 o minimum 40 proc. w porównaniu z 1990 r.
Według zatwierdzonej na początku tego roku reformy EU ETS po 2020 r. limit przyznawanych uprawnień będzie co roku redukowany o 2,2 proc. (obecnie o 1,74 proc.). Nowa dyrektywa reguluje też pulę uprawnień, które mogą trafić na aukcje, oraz zmienia – od 2019 r. – zasady wyliczania Rezerwy Stabilności Rynkowej (MSR). Ma trafić do niej 24 proc. nadwyżki uprawnień na rynku (obecnie 12 proc.). Po 2023 r. liczba uprawnień w MSR ma zależeć od liczby EUA sprzedanych w poprzednim roku na aukcjach.
Wielu sądzi, że to właśnie te zmiany dotychczasowych reguł dały sygnał do wzrostu cen uprawnień. Ale to niejedyna potencjalna przyczyna. Inną jest optymizm dotyczący spodziewanego wzrostu gospodarczego, co przekłada się na oczekiwany wzrost emisji CO2 przez energetykę i przemysł. Zajmujący się energetyką think tank Carbon Tracker Initiative szacuje, że w związku z zapowiadaną redukcją podaży uprawnień spowodowaną tworzeniem MSR w latach 2019–2023 łączny ich deficyt sięgnąć może 1,4 mld ton.