We wrześniu amerykańska Rezerwa Federalna najpewniej po raz kolejny podniesie stopy procentowe. Tym razem do przedziału 2–2,25 proc. Kolejną podwyżkę rynek z dużym, prawie 80-proc., prawdopodobieństwem dyskontuje w grudniu. Na kolejnym posiedzeniu z projekcjami makroekonomicznymi 20 marca szanse na wzrost stopy funduszy federalnych powyżej 2,5 proc. są jak 1:1.
W powszechnym mniemaniu rosnące stopy procentowe waluty dominującej w rozliczeniach handlowych oraz długu krajów rozwijających się mają negatywny wpływ na notowania spółek, aktywów i walut tych rynków. Ma to logiczne uzasadnienie i generalnie taka też jest praktyka.
Nie jest to jednak zależność bezwarunkowa. Zjawisko takie funkcjonuje tylko w sytuacji, gdy zadłużone w dolarach podmioty (firmy, państwa, konsumenci) zaczynają mieć problemy z obsługą kredytów z powodu wzrostu oprocentowania. Dzieje się tak – w dużym uproszczeniu – gdy nie mają oni możliwości powetowania sobie strat (tych kosztów) wyższymi przychodami. Czyli w przypadku firm wówczas, gdy nie mogą przerzucić ich na innych (poprzez podwyżkę ceny produktów). W przypadku gospodarek emerging markets (EM) – znów w uproszczeniu – głównymi dobrami, których są one producentami i którymi handlują, są surowce, materiały i tworzywa (półprodukty).
Ten problem nie pojawia się, gdy mamy do czynienia z pozytywną trajektorią cen towarów na światowych rynkach. Jeśli wzrost notowań surowców (a więc i przychodów) rekompensuje wyższe koszty odsetkowe, nie ma powodów, by skazywać spółki czy aktywa krajów rozwijających się na niełaskę.
Dlatego samo podnoszenie stóp przez Fed wcale nie determinuje słabej postawy EM. W pewnych okolicznościach warunki osiągania dobrych wyników przez firmy na peryferiach obiegu gospodarczego są zachowane, nawet pomimo rosnących stóp procentowych.