Zawieszenie finansowania budowy bloku opalanego węglem w Elektrowni Ostrołęka to dotkliwa porażka lobby węglowego i mocny sygnał, że rządowa polityka kurczowego trzymania się węgla w polskiej energetyce odchodzi do przeszłości. To także światełko w tunelu dla akcjonariuszy spółek energetycznych.
Energa i Enea, wspólnicy w projekcie bloku C o mocy 1000 MW w Elektrowni Ostrołęka, zawiesili jego finansowanie, co w praktyce skutkuje, że ostatnia tak wielka siłownia na węgiel już nie powstanie. Nie oznacza to wcale, że nie będzie tam nowego bloku, ale może powstać np. na gaz. Warto się przyjrzeć historii i kulisom inwestycji w Ostrołęce, bo jak w soczewce koncentrują się w niej dylematy biznesowe, polityczne oraz interesy innych akcjonariuszy niż państwo w spółkach energetycznych oraz sektora oil&gas.
Temat inwestycji w Ostrołęce wzbudzał kontrowersje od blisko dekady. Budowa potężnego bloku miała ruszyć już za rządów PO-PSL, ale ostatecznie Energa w 2014 roku zdecydowała się nie kontynuować projektu rozbudowy Ostrołęki, bo nie widziała w tym ekonomicznego uzasadnienia. Inwestycja stała się gorącym tematem politycznym przed wyborami 2015 roku, bo opozycja deklarowała, że jeśli zdobędzie władzę, to budowa bloku zostanie odmrożona. Miało to także wymiar polityczny dla zjednania sobie poparcia wśród górników, bo siłownia miała być opalana polskim węglem, a branża górnicza była wówczas w głębokim kryzysie. PiS po zdobyciu władzy dotrzymał politycznego słowa i projekt został ponownie uruchomiony, a do spółki z Energą dołączyła także Enea. Wiele wskazywało, że dołączy także PGE, bo rozpoczęto rozmowy o potencjalnej współpracy. I obietnica złożona wyborcom stanie się faktem.
Jednak projekt budził sprzeciw nie tylko organizacji ekologicznych, ale także wielu ekspertów z branży energetycznej, którzy wskazywali, że nie ma on sensu, skoro w Unii Europejskiej kierunkiem polityki stała się dekarbonizacja, rosnące ceny CO2 bijące w rentowność inwestycji węglowych, których nie chcą finansować ani banki, ani ubezpieczać firmy ubezpieczeniowe. Po likwidacji resortu energii w nowym rządzie wyraźnie spadł zapał do kontynuowania ostrego kursu węglowego w sytuacji, gdy po eurowyborach w 2019 roku sprawy neutralności klimatycznej zostały postawione w centrum zainteresowania i nowa Komisja Europejska wyraźnie uznała to za swój priorytet, formułując strategię „European Green Deal". To wszystko spowodowało, że nad kontrowersyjną inwestycją zgromadziły się czarne chmury. Symbolem tego było wycofanie się przez PGE z rozmów o współpracy, co zostało jednoznacznie odczytane jako zmiana polityki państwa, bo przecież to koncern także kontrolowany przez rząd i ma działać na rzecz bezpieczeństwa energetycznego kraju, co daje menedżerom komfort realizowania inwestycji, które w prywatnych firmach byłyby z powodów biznesowych nie do akceptowania.
Zamieszanie wokół Ostrołęki przybrało na sile po ogłoszeniu przez PKN Orlen wezwania na akcje Energi. Od samego początku było jasne, że skoro Orlen chce iść dzięki tej akwizycji bardziej w „zielone", to „czarna" inwestycja Energi po prostu mu ciąży. A także obniża wycenę Energi, a jej pozostali akcjonariusze też zapewne wolieliby być bardziej „green" niż „black".