Otwarte fundusze emerytalne jako rozwiązanie systemowe mogą spokojnie dostać nagrodę w plebiscycie Byki i Niedźwiedzie „Parkietu", gdyby stworzyć kategorię pechowiec dekady. Najpierw rząd PO–PSL okroił je z obligacji, następnie przez lata ich los był w zawieszeniu i duszone były przez suwak, a na finiszu – gdy wydawało się, że aktywa wreszcie zostaną sprywatyzowane – epidemia koronawirusa spowodowała, że jak bumerang powrócił strach przed ich nacjonalizacją. Mści się także długie zwlekanie ze zmianami w OFE z powodu niechęci do równoległego prowadzenia drugiego – obok powstania PPK – tak dużego projektu legislacyjnego.
Zgodnie z projektem ustawy zmiany w OFE miały ruszyć 1 czerwca (dwa miesiące na decyzję: domyślne IKE czy deklaracja do ZUS), a 27 listopada fundusze powinny przestać istnieć. Oficjalnie rząd nie wyrzuca reformy OFE do kosza, a jedynie ma być odłożona w czasie. Jednak z powodu epidemii sytuacja gospodarcza jest tak dynamiczna, że raczej nie warto się przywiązywać do żadnych deklaracji, ponieważ decyzje polityczne podejmowane są w trybie „wojennym", a „nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych działań". Rozpoczęcie likwidacji OFE na starych zasadach może zostać przełożone na II półrocze lub na przyszły rok. Ale im gorsze będą prognozy i katastrofalny wpływ koronawirusa na stan gospodarki, tym większe zagrożenie, że rząd jednak sięgnie po pieniądze z OFE.
W strategii finansów publicznych – z ery przed koronawirusem – OFE było traktowane instrumentalnie jako konieczny element budowanego w pocie czoła i księgowej pomysłowości „budżetu bez deficytu". Nie byłby on możliwy bez wpływów z 15-proc. opłaty przekształceniowej, która miała wzbogacić kasę państwa. Można zaryzykować tezę, że OFE udało się uciec spod nacjonalizacyjnego noża właśnie w cieniu podszytych propagandą sukcesu starań o pierwszy w historii budżet bez deficytu. Ale warto podkreślić, że była to tylko i wyłącznie dobra wola polityczna, aby sprywatyzować aktywa OFE i zapisać na IKE. Bo są to jednak środki publiczne, co potwierdzają orzeczenia Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego i taki jest aktualnie status.
Teraz wiemy, że budżet bez deficytu poszedł się bujać i żyjemy w całkowicie nowej rzeczywistości, w której politycznie wszystkie chwyty wydają się dozwolone, aby ratować gospodarkę, a przede wszystkim miejsca pracy. Cel uświęca środki: budżet będzie nowelizowany, NBP skupuje rządowe obligacje, więc utrzymanie projektu zmian w OFE z powodu chęci pozyskania opłaty przekształceniowej to przeszłość. 15 mld zł planowane na ten rok dzięki OFE może zostać spokojnie zastąpione długiem.
Argument, że okres załamania na giełdach, który boleśnie bije w aktywa OFE, nie jest dobry na dokończenie zmian, jest trafny częściowo. Błyskawiczny spadek z grubsza o 40 mld zł aktywów z powodu przeceny na giełdach oznaczałby, że niższe kwoty zostałyby zapisane na rachunkach IKE. Lecz to tylko kwestia księgowa, bo w przypadku odbicia gospodarki i giełd wyceny by wzrosły. Dużo poważniejszą obawą – z uwagi na panikę – jest groźba zbiorowej ucieczki do ZUS, jako do „bezpiecznej przystani". I zamiast oczekiwanych 80 proc. osób, które pozostałyby w IKE moglibyśmy mieć zupełnie odwrotną proporcję. Tym bardziej że jeśli uczestnicy OFE wybraliby ZUS, to byliby zabezpieczeni przed skutkami spadków na giełdach, bo środki zostałyby zapisane na ich kontach po wartości z kwietnia 2019 r., kiedy ogłoszono plany. I właśnie z tego powodu warto odłożyć w czasie zmiany w OFE, a nie przejściowego spadku aktywów, skoro mówimy o inwestowaniu długoterminowym.