I niezależnie od zaangażowania emitenta ryzyk tych nie da się wyeliminować. Zdaję sobie sprawę, że taka konstatacja dla wielu uczestników rynku może się okazać obrazoburcza, w związku z czym postaram się ją uzasadnić.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, iż jestem wielkim zwolennikiem zdalnych spotkań, w tym także zdalnych walnych. Przejawem tego może być fakt, że SEG było pierwszą instytucją, która zorganizowała e-WZ (w formie symulacji walnego Zwykłej Spółki SA), co miało miejsce ponad dziesięć lat temu, a konkretnie 10 marca 2010 r. Niestety, przez tę dekadę pomimo rozwoju technologii nie jesteśmy wiele bliżej zorganizowania bezpiecznego e-WZ ze względu na brak właściwych rozstrzygnięć natury prawnej.
W ostatnich dniach prowadziliśmy serię symulacji e-WZ Zwykłej Spółki SA z różnymi porządkami obrad – od „klasycznego" sprawozdawczego ZWZ, poprzez walne wyborcze, aż po walne „specjalnej troski" zawierające elementy niestandardowe, które wszakże mogą się na każdym e-walnym przytrafić. Z technologicznego punktu widzenia mogliśmy zrobić wszystko. Łącznie z tak skomplikowanymi elementami, jak wybór członków rady nadzorczej odrębnymi grupami czy zdalne sprawdzanie listy obecności przez akcjonariuszy. Cóż z tego, jeśli wiązało się to z poważnymi ryzykami natury prawnej lub reputacyjnej.
Miałem olbrzymią przyjemność prowadzić te fikcyjne walne zgromadzenia, co pozwoliło mi na sformułowanie wielu wniosków i postulatów regulacyjnych oraz samoregulacyjnych. Pierwszą i najważniejszą konstatacją jest ekstremalnie dominująca rola przewodniczącego e-WZ. Oczywiście od postawy prowadzącego bardzo wiele zależy także na „normalnym" walnym, ale w przypadku formuły zdalnej jest on władcą absolutnym z punktu widzenia organizacyjnego, prawnego i emocjonalnego.
Organizacyjnie dużo prościej jest narzucić swoją wolę, kontrolować kolejność poddawania wniosków pod głosowanie czy wręcz wpływać na przebieg głosowań w warunkach e-WZ. Pojęcie „czas rzeczywisty" jest bowiem dość umowne i musimy mieć świadomość, że nawet jeśli uczestnicy zdalni będą dysponować najszybszym internetem, to opóźnienie w transmisji wyniesie kilkanaście sekund. Do tego trzeba dodać czas na reakcję, wpisanie w komunikator odpowiedniego wniosku, przesłanie do przewodniczącego – w najlepszym razie pół minuty. Dla osób siedzących na sali to jest naprawdę bardzo dużo czasu. Z ich perspektywy odczekanie kilkunastu sekund wydaje się aż nadto długie. Dążenie do skracania tego czasu nie będzie się więc wydawać niczym niewłaściwym. Ale to może prowadzić do nadużyć, gdyż może utrudniać składanie wniosków, a w skrajnym przypadku jestem w stanie sobie wyobrazić, iż analizując rozkład głosów w czasie, można by tak manipulować czasem na głosowanie, aby nie zdążyli zagłosować ci, których nie lubimy.