Prawie połowa emitentów notowanych na rynku regulowanym warszawskiej giełdy to według kryteriów samej GPW spółki niegiełdowe. Najwyższy czas, aby dokonać zmian systemowych, które pozwoliłyby na uzdrowienie tej sytuacji z korzyścią dla wszystkich grup uczestników rynku.
Nie od dziś wiadomo, że na warszawskiej giełdzie co do zasady notowane są spółki małe i bardzo małe, natomiast nałożone na nie wymogi są duże i bardzo duże. Wg wtorkowych danych aż 174 spośród 397 notowanych spółek krajowych (czyli 44 proc.) nie spełnia kryterium wartości kapitalizacji (15 mln euro) ustalonej przez samą GPW jako próg wejścia. Warto nadmienić, że nie jest to sytuacja wyjątkowa, ani tym bardziej przejściowa. Na koniec marca było to 46 proc., a na koniec ub.r. 42 proc. I trudno się spodziewać, aby te spółki istotnie zwiększyły swą wartość w najbliższych miesiącach czy latach.
Konieczne jest zatem podjęcie pilnych działań regulacyjnych mających na celu ochronę inwestorów przed nadmierną ochroną regulacyjną. Nasuwa się tu analogia do obecnej sytuacji epidemicznej – tak samo jak więcej osób umrze z powodu walki z koronawirusem niż z powodu samego koronawirusa, tak większy jest dla inwestorów koszt wypełniania przez spółki surowych wymogów regulacyjnych niż korzyści z tego wynikające. Szczególnie kosztowna jest nadmierna otwartość informacyjna utrudniająca konkurowanie z podmiotami nienotowanymi, a w obecnej sytuacji – mogąca wręcz prowadzić do upadłości spółek.
Zdaję sobie sprawę, że powyższa teza może budzić kontrowersje, gdyż dominująca linia narracji promuje konieczność zachowania jak najwyższych standardów bezpieczeństwa rynku za każdą cenę jako ochronę praw nabytych niezbędnych dla ochrony inwestorów. Dlatego na początku rozbroję te argumenty, a następnie zaproponuję możliwe rozwiązania, które wydają się najlepsze z perspektywy rozwoju polskiego rynku kapitałowego.
Główny argument ze strony zwolenników konieczności utrzymywania wysokich standardów nawet przez „niskie" spółki jest wyrażony w powiedzeniu „widziały gały, co brały". Skoro emitent decydował się na wejście na giełdę powiązane z koniecznością spełniania tych standardów, to powinien się czuć zobowiązany do ich przestrzegania. Nawet jeśli jest w trudnej sytuacji, to musi respektować „prawa nabyte" inwestorów. Niestety, ten argument jest chybiony – nikt wprowadzając spółkę na giełdę wiele lat temu nie mógł przewidzieć, że będzie to obarczone takimi wymogami, jak dotychczas. Otóż „gały widziały" zupełnie co innego: zupełnie inny poziom dyskomfortu wobec zupełnie innych wymogów regulacyjnych i nadzorczych oraz zupełnie inne spektrum korzyści wobec istnienia wówczas silnego i stabilnego popytu ze strony OFE.