Nawiasem mówiąc, interesujące jest, co rynek zrobi na przykład z Apple'em, który po części jest już w sektorze „value", a po części w „growth". Na razie rynek traktował tę spółkę jako będącą w sektorze „growth", ale korekta zatrzymała się na linii trendu wzrostowego.
Tytuły „robił" jednak przede wszystkim rynek obligacji, gdzie rentowności błyskawicznie rosły. Pierwsze reakcje rynku były zdecydowanie przesadzone. Przede wszystkim rentowności nadal są na historycznie niskim poziomie (okolice 1,5 proc.). Pod koniec 2019 roku sięgały nawet 2 proc., w 2018 roku było to ponad 3,2 proc., a przecież prawie przez cały rok 2018 indeksy rosły, a jeszcze szybciej rosły w 2019 roku.
Poza tym rotacja kapitałów z obligacji w końcu zwiększy też popyt na akcje, mimo że na razie uderzyła przede wszystkim w surowce – szczególnie zyskała miedź, której cena przed korektą doszła do 10-letniego szczytu (w 2011 roku był szczyt wszech czasów). Na tej fali bardzo mocno zyskiwała też ropa (poziom ze stycznia 2020 roku). Wydaje się, że ropa WTI wyhamuje jednak na poziomie z 2019 roku, czyli w okolicach 64–65 USD. Nadal w niełasce było złoto, które pogłębiało bessę.
Rzeczywiście oczekiwania inflacyjne są najwyższe od pięciu lat, co widać na wykresie tzw. punktu wyrównania (ang. BEP – breakeven point), który pokazuje, jaka musiałaby być inflacja w ciągu 10 lat, żeby całkowita wypłata z 10-letnich obligacji była równa wypłacie z TIPS (obligacji indeksowanych inflacją). Jednak zwyżki rentowności (z czasem nieuniknione) były zdecydowanie zbyt szybkie.
Poza tym wyższa inflacja pomaga, a nie szkodzi akcjom (w dłuższym okresie). Tak bywało od ponad 100 lat, kiedy to właśnie akcje w początkowym okresie hiperinflacji w Republice Weimarskiej były znakomitą ochroną kapitału. Gracze o tym zapominali i normalną korektę starali się uzasadnić wzrostem rentowności obligacji. Inaczej mówiąc, był to tylko pretekst, a nie powód do większej korekty, co zobaczyliśmy już na początku marca.